Recenzja filmu

Samochód (1977)
Elliot Silverstein
James Brolin
Kathleen Lloyd

Samochód w roli rekina

Jestem miłośnikiem bobrów wszelakich (bez względu na ubarwienie i rodzaj owłosienia) - zatem tematyka proekologiczna pozostaje niezwykle bliska memu sercu. Wiadomo, kto odpowiada za
Jestem miłośnikiem bobrów wszelakich (bez względu na ubarwienie i rodzaj owłosienia) - zatem tematyka proekologiczna pozostaje niezwykle bliska memu sercu. Wiadomo, kto odpowiada za zanieczyszczenie środowiska: Bon Jovi i rowerzyści. Słucham, jakieś wątpliwości? Niech więc wytłumaczę: Bon Jovi używali tyle lakieru do włosów w latach osiemdziesiątych, że wyrwali dziurę w warstwie ozonowej, natomiast rowerzyści są odpowiedzialni za podwyższenie emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Rowerzysta poruszający się poza ścieżką rowerową, na przykład na zwykłej jezdni w ruchu ulicznym, zmusza jadące za nim samochody do wyhamowania, wleczenia się za cyklistą, wyprzedzania i ponownego rozpędzenia - co oznacza, że silnik musi zużyć więcej paliwa i wytworzyć więcej szkodliwych spalin, niż gdyby wóz cały czas jechał z równą prędkością (powiedzmy - 120 km/h). Kinematografia już od dawna usiłuje ukarać wymienionych przeze mnie ekologicznych renegatów. Jon Bon Jovi został umieszczony na U-571, gdzie niestety nie zatonął podczas kręcenia zdjęć. Natomiast z rowerzystami bywa różnie. W konkretnym przypadku filmu "The Car" problem zostaje poruszony na samym początku obrazu, kiedy demoniczny samochód rozjeżdża dwójkę rowerzystów. Po rozjechaniu rowerzystów samochód zajmuje się rozjeżdżaniem instrumentów dętych, populacji miasteczka i policjantów. Wśród potencjalnych bieżnikowanych steków można wyróżnić: głównego bohatera - policjanta; jego dwie córki; jego kochankę - nauczycielkę i potencjalną nową mamusię dla córek; małomiasteczkowych policjantów... I to w sumie wszyscy, o których warto wspomnieć. Film niektórym widzom przypomina skrzyżowanie "Jaws" i "Christine” (choć podobieństwo do drugiego filmu jest niezamierzone, w 1977 czerwony plymouth jeszcze nie znalazł drogi z głowy pisarza na stronice powieści) - krwiożerczy samochód (jak w "Christine") bez wyraźnego powodu zaczyna nękać mieszkańców niewielkiego miasteczka, a poradzić sobie z nim musi miejscowy gliniarz (jak w "Szczękach"). Sęk w tym, że gdy się nad tym lepiej zastanowić - fabuła jest szczątkowa, dłużyzny obfite, bohaterowie nudni i nijacy, a jedyne mniej nudne momenty cierpią od małego budżetu: sceny pościgów i w ogóle akcji jako takiej są zrealizowane za pomocą tandetnych sztuczek, na czele z nieśmiertelnym przyspieszeniem odtwarzania taśmy, aby uzyskać wrażenie prędkości. Tam, gdzie można się spodziewać kaskaderki - nie zaznamy sceny uderzenia błotnikiem czy zderzakiem w człowieka, natomiast ujrzymy wykrzywioną twarz gliniarza bądź innego obserwatora zdarzeń, a w następnym ujęciu zobaczymy, co zostało z rozjechanego przechodnia (a zostaje facet leżący w niedbałej pozie, zamiast poszarpanych, krwawych strzępów). Nie przeczę, to pobudza wyobraźnię, ale jednak pozostaje pewien niedosyt. Konsekwentnie mając na uwadze obrany punkt odniesienia: zupełnie jak „Szczęki” – ale pozbawione atmosfery zagrożenia, napięcia, sensownych bohaterów, niezłych dialogów i w miarę znośnych efektów specjalnych. Chyba tylko jedna rzecz udała się twórcom "The Car". Mianowicie samochód - wygląda tak charakterystycznie, że nie sposób go pomylić z jakimkolwiek innym pojazdem. Złowroga "twarz", matowy lakier, odpowiednia sylwetka - bez problemu można uwierzyć, że ten pojazd jest wcieleniem jakiegoś pustynnego demona, może nawet samochodem Szatana (choć powszechnie wiadomo, że gdyby diabeł jeździł samochodem, wybrałby opla astrę, zatem to jest samochód Lucyfera służący jedynie na weekendowe wypady). Do tego ten niepowtarzalny odgłos klaksonu... Niestety, cały zasób kreatywności został zużyty na opracowanie tytułowego samochodu, więc reszta filmu ucierpiała ponad miarę. Napiszę tak: gdyby "The Car" powstał teraz, główną rolę grałby Nicholas Cage, a reżyserią zająłby się M. Night Shyamalan - choć nie byłoby żadnego typowego dla tego reżysera "zwrotu akcji". Prawda jest taka, że "The Car" jest zbyt nijaki. Ciężko mi nawet napisać w recenzji coś jeszcze o tym filmie, tak niewiele się w nim dzieje - nie ma się już czego czepiać, nie ma się z czego nabijać. Zupełnie jakby film został zrobiony przez Francisa Colemana - człowiek zaczyna w pewnym momencie odczuwać, jak stopniowo obumierają nieużywane podczas oglądania szare komórki, a film wciąż trwa... i trwa... i trwa... Czasem dopuszczam do siebie myśl, że może jednak nie jestem jedyną rozsądną istotą we wszechświecie, że może mój gust nie jest jedynym, który liczy się w całym kosmosie - wtedy bywa, że zastanawiam się, jak mogą myśleć inni przedstawiciele homo sapiens. Zastanawiam się, czy może jednak jest ktoś, komu spodobałby się film wywołujący u mnie odruch wymiotny. W przypadku "The Car" nie jestem w stanie wyobrazić sobie człowieka, który mógłby z kamienną twarzą oświadczyć, że podobała mu się historia pustynnego miasteczka i nękającego je demonicznego samochodu. Wolę zakończyć te rozważania i wrócić do tematu, który naprawdę mnie fascynuje: do bobrów. Do kontemplacji bobrów, do głaskania bobrów, do wąchania bobrów, do smakowania bobrów, do wielbienia bobrów... Niech żyje Greenpeace.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones