Recenzja filmu

Chińczyk na wynos (2011)
Sebastián Borensztein
Ricardo Darín
Ignacio Huang

Smutek nasz powszedni

"Chińczyk…" to kolejny po "Mr. Nobody" Jaca Van Dormaela czy "Efekcie domina" Pauli van der Oesta obraz zainspirowany popfilozoficzną teorią "efektu motyla", wedle której trzepot motylich
W "Chińczyku na wynos" Sebastiánowi Borenszteinowi udaje się uniknąć egzaltacji i symbolicznych banałów. Jego film trochę śmieszy, trochę wzrusza, przede wszystkim – zaprasza na spotkanie z ciekawymi bohaterami, ich prawdą i tajemnicą. To komedia o przyjaźni, pokonywaniu traumy i poszukiwaniu bliskości i znakomite kino środka.

Roberto (Ricardo Darín) dobiega pięćdziesiątki. Żyje samotnie. Tylko od czasu do czasu w jego mieszkaniu pojawiają się przyjaciele ceniący jego szlachetną naturę. Jest odludkiem ze skłonnością do ekscentrycznych zachowań. Pustkę codziennego życia zapełnia dziwacznymi rytuałami: sprawdza, czy liczba śrubek, które producent umieszcza w opakowaniu, a które Roberto sprzedaje w swym sklepie, zgadza się z napisem na wieczku pudełka, a w codziennych gazetach wyszukuje dziwaczne historie… Uładzoną codzienność Roberto zburzy pojawienie się Chińczyka (Ignacio Huang), 25-letniego chłopaka zagubionego na ulicach Buenos Aires.

Sebastián Borensztein potrafi bawić się kinem. W jego filmie komedia pomyłek łączy się z grą stereotypów, a absurdalny dowcip dodaje pikanterii ciepłej opowieści o ludziach. Opowiadając o dwóch mężczyznach, którzy nie potrafią się ze sobą porozumieć, argentyński reżyser jednocześnie wykorzystuje ich jako samonapędzający się komediowy mechanizm i pokazuje, że międzyludzkie porozumienie nie wymaga słów. Gdy w finale "Chińczyka…" widzimy dwóch głównych bohaterów, nie przypominają oni obcych ludzi z pierwszych scen filmu: jest między nimi bliskość ludzi zranionych, dzielących ten sam egzystencjalny smutek.

U Sebastiána Borenszteina życie jest ciągiem niezwykłych przypadków. Niewiele w nich sensu, jeszcze mniej celowości. Tak widzą rzeczywistość główni bohaterowie "Chińczyka…". Ale południowoamerykański twórca nie poprzestaje na niemenowskiej konstatacji o dziwności świata, ale przekonuje, że warto pogodzić się z jego absurdem. Roberto, który najpierw próbuje oswoić dziwność świata poprzez jego ironiczne wyśmianie, wkrótce przestanie się dystansować od własnych emocji i ludzi, którzy starają się zdobyć jego bliskość. Przyjmuje świat takim, jaki jest.

"Chińczyk…" to kolejny po "Mr. Nobody" Jaca Van Dormaela czy "Efekcie domina" Pauli van der Oest obraz zainspirowany popfilozoficzną teorią "efektu motyla", wedle której trzepot motylich skrzydeł na jednym kontynencie jest w stanie wywołać tsunami na drugim krańcu świata. Filmowe ilustracje tej tezy zazwyczaj umorusane są w pretensjonalności i artystowskim bełkocie. U Borenszteina nie kłują, bo stępione są przez autoironię reżysera i świadomość filmowej formy. Bo "Chińczyk na wynos" to film w pełni samoświadomy, który nie udaje, że chce być czymś więcej, niż jest. Jest zaś prostą, poruszającą komedią o ludziach zmęczonych uciekaniem przed własnym życiem.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones