Recenzja filmu

Księga życia (2014)
Jorge R. Gutiérrez
Diego Luna
Zoe Saldaña

Sprawa życia i śmierci

Jorge R. Gutierrez (do spółki z del Toro) stworzył błyskotliwą i momentami wzruszającą opowieść o znajdowaniu swojego miejsca na ziemi, dorastaniu oraz odwadze, by wziąć swój los we własne ręce.
Podobnie jak w przypadku kultowego "Miasteczka Halloween" Selicka, którego faktyczną realizację przypisuje się Timowi Burtonowi, "Księga życia" zostanie zapamiętane nie jako dzieło opatrzone pieczęcią pełniącego rolę reżysera Jorge R. Gutierreza, lecz projekt powstały pod egidą figurującego na liście producentów Guillermo del Toro. I słusznie. Osadzona w realiach meksykańskiego folkloru animacja studia Reel FX posiada bowiem wyraźne cechy twórczości latynoskiego wirtuoza – kreatywność w budowaniu fikcyjnych światów, połączenie baśniowych motywów z elementami kina grozy, dojrzałe podejście do filmowych bohaterów oraz wizualny rozmach. Całość została wprawdzie odpowiednio zneutralizowana na potrzeby dotarcia do młodszych odbiorców (mogą oni ów seans potraktować jako swego rodzaju wprawkę przed "pokonaniem" ponurego "Labiryntu fauna"), ale zaręczam, że starsi widzowie (tudzież rodzice) opuszczą salę kinową niemniej usatysfakcjonowani.



Właściwą akcję filmu śledzimy oczami kilkorga niesfornych nastolatków, odwiedzających w ramach szkolnej wycieczki muzeum. Tam trafiają pod opiekę uroczej pani przewodnik, która kojącym głosem Christiny Applegate opowiada im historię mieszkańców małego miasteczka San Angel. W centrum wydarzeń znajduje się troje przyjaciół: uwielbiający muzykę potomek długiej linii matadorów Manolo, syn słynnego bohatera narodowego Joaquin oraz nieposłuszna córka miejscowego burmistrza Maria. Chłopcy rywalizują ze sobą o względy ślicznej koleżanki (najpierw w dzieciństwie, a następnie jako dorośli mężczyźni), ale ta jest wyjątkowo niezdecydowana i odporna na zaloty. Ich nieodgadniona przyszłość staje się w konsekwencji przedmiotem niefortunnego zakładu dwóch potężnych bóstw: La Muerte (władczyni wypełnionego szczęściem i miłością świata Pamiętanych, gdzie przebywają zmarli nieprzerwanie żyjący w sercach swoich bliskich) i Xibalby (zarządca Krainy Zapomnianych, przygnębiającego miejsca przeznaczonego dla dusz, o których nikt już nie pamięta).

Najwięcej uznania należy się twórcom za to, że po mistrzowsku ogrywają spowszedniały motyw trójkąta miłosnego. Choć Manolo i Joaquin to na pozór mało oryginalne archetypy bohatera dorastającego w cieniu swych wybitnych przodków, a Maria została ulepiona z tej samej gliny co współczesne heroiny Disneya, uwagę zwraca nietuzinkowy sposób konstruowania ich wzajemnych relacji. Wszyscy troje pozostają bowiem przyjaciółmi w zasadzie do samego końca. Oczywiście mają oni swoje wady, zdolni są do gniewu i frustracji, ale jednocześnie potrafią znaleźć szczęście w szczęściu innych. Kino skierowane do dzieci i młodzieży rzadko kiedy sięga po postaci posiadające tak dojrzałe emocje. Dodatkowo Gutierrez całkiem nieźle rozwija kwestię rywalizacji podpuszczanych przez bóstwa zakochanych młodzieńców - ich wysiłki zostały zabawnie skontrastowane z początkowo bierną postawą Marii, która co rusz odsyła swoich adoratorów słowami "to nie takie proste". Nie da się ukryć, że ostateczne rozstrzygnięcie tego wątku jest łatwe do przewidzenia, ale po drodze czeka na nas kilka niespodzianek oraz jeden zaskakujący (i genialny w swej prostocie) zwrot akcji.



Jako że historia jest ściśle zakorzeniona w meksykańskiej tradycji i czerpie inspiracje z tamtejszego Święta Zmarłych, nad bohaterami opowieści nieustannie ciąży widmo śmierci. Nie czyni to jednak z "Księgi życia" ponurego obrazu w stylu wypełnionej grobową atmosferą "Gnijącej panny młodej" Burtona. Wręcz przeciwnie. Twórcy postawili sobie za cel oswojenie najmłodszych widzów ze sprawami ostatecznymi, toteż co bardziej kontrowersyjne i trudne do zrozumienia zagadnienia okraszają odpowiednio wyważoną dawką humoru. Dzieci dowiedzą się między innymi, iż ważniejsze od opłakiwania zmarłego jest uczczenie jego pamięci, a śmierć nie jest końcem, tylko okazją do spotkania z nieżyjącymi już bliskimi.

Temat śmiertelności został potraktowany w "Księdze życia" z iście chwalebnym zapałem, dlatego tym bardziej szkoda, że mniej więcej na półmetku fabuła obiera inny kurs i ogranicza się jedynie do schematu "podróży bohatera" (recenzencka rzetelność nie pozwala zdradzić mi nic więcej). Film traci przez to wiele ze swojego wcześniejszego uroku. Co gorsza, wtedy też wychodzi na jaw największa bolączka scenariusza - granica życia i śmierci okazuje się dużo bardziej porowata niż można było przypuszczać na samym początku, co bezpowrotnie wytraca suspens wynikający z kruchości ludzkiego życia. Do tego dochodzi zbyt szybkie tempo prowadzenia akcji w porównaniu z pierwszą połową filmu, spotęgowane dodatkowo przez panujący na ekranie przytłaczający chaos, w którym feeria intensywnych barw bierze górę nad spójnością fabuły, a niepohamowana ekspresja twórców wygrywa ze zdrowym rozsądkiem.



Gdyby jednak bliżej przyjrzeć się zamysłowi reżysera, okaże się, że w tym szaleństwie jest jakaś metoda. Rzeczoną nadpobudliwość narracji można bowiem usprawiedliwić audiowizualnym rozmachem. Tym bardziej, że pod względem technicznym "Księga życia" wypada po prostu oszałamiająco i zostawia w tyle większość współczesnych animacji. Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na niepowtarzalny design postaci, które przypominają wystrugane z drewna kukiełki. Doskonale współgra to z estetyką meksykańskiej sztuki ludowej - wygląd bohaterów jest groteskowo przerysowany (Maria ze swoimi bulwiastymi oczami, nienaturalnie wąską talią i absurdalnie szczupłymi nogami prezentuje się cudnie), ekstrawagancko zaprojektowany (pokryta utwardzonym cukrem skóra La Muerte lśni w blasku księżyca), i dopracowany w najdrobniejszym szczególe (zarost widoczny na włóknach drewna oraz wyraźnie zaznaczone przeguby stawowe to tylko najbardziej rzucające się w oczy przykłady). Perfekcja wykonania i bogactwo detali dotyczy także świata przedstawionego. Daje to najbardziej pożądany efekt w momencie, gdy akcja przenosi się do Krainy Pamiętanych, ale właściwie każdy kadr z filmu Gutierreza jest wysmakowany do tego stopnia, że chciałoby się go wydrukować i powiesić na ścianie.

Z niesamowitą plastycznością animacji idzie w parze wystrzałowy soundtrack rodem z produkcji Baza Luhrmanna. Podczas seansu usłyszmy zarówno aranżacje dobrze znanych hitów (m.in. "Creep" Radiohead oraz "Can't Help Falling In Love" Elvisa Presleya), jak i całkiem nowe utwory (zdecydowanie najlepszy z nich to napisana przez Paula Williamsa ballada "I Love You Too Much"). Wszystkie charakteryzują się dużą przebojowością, łatwo wpadającą w ucho linią melodyczną i doskonale współgrają z klimatem filmu. W tej quasi-musicalowej konwencji świetnie odnajdują się także dubbingujący bohaterów aktorzy. Najlepiej z całej obsady wypada użyczający głosu rozśpiewanemu Manolo Diego Luna, który dumnie prezentuje swój nieprzeciętny talent wokalny, ale dzielnie wtórują mu również Zoe Saldana (Maria) oraz Channing Tatum (Joaquin). Na dalszym planie bryluje natomiast Ice Cube – napisana dla niego postać Świeczkarza jest o tyle interesująca, że naśladuje zachowanie samego rapera.



Na obecnym rynku masowo produkowanych animacji nie jest łatwo stanąć w szranki z takimi gigantami jak Pixar czy DreamWorks, ale twórcom "Księgi życia" ta sztuka się udała. Jorge R. Gutierrez (do spółki z del Toro) stworzył błyskotliwą i momentami wzruszającą opowieść o znajdowaniu swego miejsca na ziemi, dorastaniu oraz odwadze, by wziąć swój los we własne ręce. Być może sama historia nie należy do oryginalnych, ale jednocześnie nie można jej odmówić uroku i lekkości w podejmowaniu trudnych tematów. Poza tym trzeba przyznać, że chwilami film jest naprawdę zabawny. Oszczędzono nam na szczęście wyświechtanych postmodernistycznych gagów, a humor opiera się przede wszystkim na barwnej galerii postaci (tercet mariachi, chór zakonnic) i dowcipie sytuacyjnym (w jednej ze scen pyszałkowaty Joaquin chwali się Marii medalem, który otrzymał w nagrodę za posiadanie największej ilości medali). Biorąc pod uwagę powyższe atuty, można przymknąć oko nawet na zauważalny w drugiej połowie filmu przerost formy na treścią. Tętniąca energią "Księga życia" zabiera nas w niezapomnianą podróż po magicznych krainach, którą zachwyceni będą widzowie w każdym wieku. A jeżeli życie pozagrobowe rzeczywiście wygląda tak jak prezentują nam to twórcy filmu i przypomina psychodeliczną fiestę, to ja nie mam absolutnie nic przeciwko umieraniu.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones