Recenzja filmu

Dredd (2012)
Pete Travis
Karl Urban
Olivia Thirlby

Szczęście w wersji slo-mo

Sędzia Joseph Dredd nie ma łatwego życia. Jego (s)twórcy zrobili mu sporo złośliwości – ubrali go w cyrkowe wdzianko i przyzdobili patologicznym skurczem mięśni twarzy. Nic dziwnego, że facet
Sędzia Joseph Dredd nie ma łatwego życia. Jego (s)twórcy zrobili mu sporo złośliwości – ubrali go w cyrkowe wdzianko i przyzdobili patologicznym skurczem mięśni twarzy. Nic dziwnego, że facet zostawia mrzonki o sprawiedliwości dzieciakom w szkołach, a sam woli definiować prawo na gębach przestępców...

Budżet filmu z 2012 roku jest o połowę (sic!) mniejszy od pierwszej adaptacji komiksu sprzed 18 lat. I dobrze. W filmie Pete'a Travisa nie dostajemy kiczowatej i teatralnej scenografii a'la wersja ze Stallone'em.  Po cyrkowym nadęciu oglądamy próbę podejścia bardziej "realistycznego" (acz z cyfrową wisienką). Tutaj teatr realizuje się od lepszej strony, w starej zasadzie trzech jedności. Jeśli chodzi o świat przedstawiony, to film klei się od brudu, duchoty i potu. Betonowe Mega-City One to raczej zaśmiecona, zmęczona materia. Przechodząc do bohaterów, zamiast sprawiedliwych oczu Sylvestra, dostajemy nieogolony podbródek Karla Urbana. Zamiast drugoplanowej porażki w postaci Roba Schneidera, mamy śliczną aspirantkę – telepatkę Cassandrę Anderson (Olivia Thirlby).

Nie jest to film jednolity. Wyczuwa się konflikt między stylem komiksowego źródła, a wizją (jej próbami) reżysera, pragnącego wrzucić w swój film dystopijny klimat cyberpunka, oraz prawdopodobne sugestie Michaela S. Murphey'a, jednego z producentów Dystryktu 9. Cyberpunkowe ślady zamknięte są w ciemnych korytarzach 200-piętrowego megabloku Peach Trees: nastoletni hacker-cyborg, wszechobecne narzędzia kontroli, wreszcie społeczeństwo – mieszkańcy bloku (niestety, ich rola sprowadza się głównie do statystowania).
Wizualnie i dźwiękowo można było iść jeszcze dalej (surowiej) od komiksu. Stonować kolorystykę, zminimalizować muzyczne tło, a efekty specjalne ograniczyć do narkotycznych – subiektywnych wrażeń kolejnych ofiar Dredda i Madeline Madrigal, narkotykowego bossa, granego grubą kreską przez Lenę Headey.
Ta ścieżka zostaje zatrzymana w pół drogi. "Realizm" przypudrowano przerysowaną naparzanką, wysokim kontrastem kolorów, grającą prawie non stop agresywną muzą i jednowymiarowymi postaciami. Ale generalnie nie jest źle. Jest solidnie, jak na filmowego średniaka przystało (na adaptację komiksu tym bardziej).

Przy okazji warto wskazać na motywy do wykorzystania w jakiejś kolejnej wersji Dredda. Za oś narracji nie brać jednak rozpierduchy, lecz sam świat XXI wieku i kondycję społeczeństwa. Ciekawe mogłyby się okazać relacje między ludźmi a mutantami, postawy młodzieży (tutaj widzimy ówczesny vintage – jeżdżą na deskach) czy wreszcie problem niejednoznacznej, wyzwalającej mocy slo-mo. Ujęcia na zwolnionym haju uważam za najlepsze w filmie (kąpiel Ma-My to mistrzostwo). Tracą nieco, gdy na plan wypływa rozbryzgująca krew, czy pękające twarze - robi się wtedy (zbyt) komicznie, groteskowo, nachalnie. Tak czy siak, dzięki spec-kamerom i świetnym efektom dźwiękowym, na własne oczy widzimy piękno ruchu, sprowadzone do jego tysięcznych części sekundy. Tak wygląda i trwa szczęście w XXI wieku. Przy takich scenach trudno nie identyfikować się z "ofiarami" kultury prędkości i pięści Dredda...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Tytuł "Dredd 3D" jednoznacznie przywodzi na myśl sędziwą produkcję o niestrudzonych obrońcach prawa, z... czytaj więcej
Mroczna postać posępnego Sędziego Dredda, bezwzględnie wymierzającego prawo na naznaczonych krwią... czytaj więcej
Pisząc te słowa, odcinam się od świata za pomocą słuchawek i z ochotą tonę w elektrycznych rytmach muzyki... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones