Recenzja filmu

Herkules (1997)
Joanna Wizmur
John Musker
Tate Donovan
Danny DeVito

Ubóstwiony heros

Oglądając dziś "Herkulesa", trudno uwierzyć, że animacja świętuje w tym roku swoje dwudzieste urodziny. Wydaje się bowiem równie zabawna, wciągająca i urzekająca jak w roku 1997. To bez wątpienia
Oglądając dziś "Herkulesa", trudno uwierzyć, że animacja świętuje w tym roku swoje dwudzieste urodziny. Wydaje się bowiem równie zabawna, wciągająca i urzekająca jak w roku 1997. To bez wątpienia jeden z nieśmiertelnych, disnejowskich klasyków, który na stałe zagościł w świadomości polskiego odbiorcy. Na czym polega jego fenomen?
Disnejowski "Herkules" oparty jest na antycznej mitologii, ale czerpie z niej bardzo swobodnie – miesza na przykład ze sobą wersję grecką i rzymską, plącze wątki i zamieniania postaci. To dość sprytny sposób, by zaserwować odbiorcy coś co zna i (zapewne) lubi, ale w nowej formule, która jest w stanie go zaskoczyć. Odłóżmy więc na bok tomy Parandowskiego i przyjrzyjmy się bajkowej fabule. 

Boskiej parze królewskiej, Zeusowi i Herze, rodzi się syn Herkules. Nie cieszą się jednak długo rodzinnym szczęściem, gdyż brat Zeusa, a Pan Podziemi Hades, pragnie przejąć władzę nad Olimpem. Przeszkodzić może mu w tym potomek królewskiej pary, więc Hades postanawia podstępem uczynić z Herkulesa śmiertelnika. Spisek kończy się połowicznym sukcesem – dziecko przeżywa, i choć nie jest już bogiem, wciąż drzemie w nim nadludzka siła. Gdy dorasta i poznaje swoje prawdziwe pochodzenie, decyduje się zostać Bohaterem. Ma mu to zapewnić powrót do boskości i należyte miejsce na Olimpie. Choć Herkules jest bohaterem głównym i napędzającym całą akcję, jego postać wydaje mi się najmniej interesująca spośród wszystkich pierwszoplanowych postaci. Jest zlepkiem schematów: najpierw niezrozumiany przez świat niezwykły nastolatek, potem mężny i odważny heros, na końcu szaleńczo zakochany romantyk. Brak mu jakiegokolwiek indywidualnego rysu, specyficznej cechy. Nie intryguje, nie wzbudza empatii. To nie on w tym filmie urzeka, nie on nadaje mu rytm. Robi to trio innych bohaterów: Hades, Megara i Filoktet. Pierwszy z nich, choć teoretycznie powinien być czarnym charakterem, ani nie przeraża, ani nie odrzuca, wręcz przeciwnie - wzbudza sympatię. Jest przedstawiony w ironicznej, komediowej konwencji: bystry, wygadany i ambitny intrygant, skazany na ciamajdowatych pomocników i depresyjne środowisko życia. Ogromną zasługę w wykreowaniu tej postaci ma "będący jego głosem" Paweł Szczesny. W dużej mierze dzięki niemu, Hades bawi, zaskakuje i zapada w pamięć. Główna postać kobieca, Megara, to moim zdaniem najseksowniejsza bohaterska Disneya, zwłaszcza połączeniu z hipnotyzującym głosem Jolanta Litwin. To nie stereotypowa dobra, życzliwa i uległa księżniczka. To kobieta dojrzała, samodzielna, odważna i stanowcza, a do tego niejednoznaczna. Poznajemy jej bolesną przeszłość, jesteśmy świadkami moralnego dylematu i próby zmierzenia się z własnymi uczuciami. Widać tu nawiązanie do obecnego w antyku toposu bohatera tragicznego – Megara, niczym Antygona, postawiona jest przed wyborem, który zawsze będzie zgubny i krzywdzący. I wreszcie Filoktet – satyr, będący nauczycielem bohaterów. Sam jego "zawód" jest oryginalnym i chwytliwym pomysłem, do tego urzeka jego życiowe marzenie (aby ktoś patrząc na bohatera powiedział: "to uczeń Fila!") i ujmuje styl bycia. Z głosem niezawodnego Witolda Pyrkosza, to postać wzbudzająca zarówno uśmiech jak i wzruszenie.

Pochwaliłam już trzech dubbingujących aktorów, ale na uznanie zasługuje cały zespół polskiej wersji językowej. Nie tylko odgrywający swoje role aktorzy sprawiają, że całość ogląda się z uśmiechem na ustach. To też zasługa genialnego tłumaczenia ścieżek dialogowych (które nadzorowała Elżbieta Łopatniukowa). Wypowiadane przez bohaterów kwestie często są inteligentnymi żarcikami, grą słów abo nawiązują do kultury współczesnej i realiów polskiego życia. Daje to przy oglądaniu dużo dodatkowej radości.

Muzykę do "Herkulesa" skomponował Alan Menken. Jest dobra, choć w pamięci zostają przede wszystkim piosenki. "Herkules" obfituje w chwytliwe, wpadające w ucho kompozycje o zróżnicowanym charakterze. Nietypowym, ale doskonałym pomysłem było wplecenie w niektóre utworzy estetyki gospel. Starożytna Grecja i afroamerykańskie chrześcijaństwo? Cóż, tu chór i tam chór, czemu nie?

Projekty postaci są mało typowe dla disneyowskiej estetyki – to nie, jak przeważnie bywa, idealne figury, ale figury karykaturalne. Kobiety o taliach osy i mężczyźni o muskułach wołu bynajmniej nie sprawiają wrażenie realistycznych. Ich deformacja kojarzy się ze stylem komiksowym, pewną umownością, zabawą powszechnie znaną konwencją.

Zresztą, zabawa konwencją to myśl, która często pojawiała się w mojej głowie podczas seansu. Wiele scen jest tu krzywym zwierciadłem popkultury. Najdobitniejszym przykładem jest mania, jaka ogarnia mieszkańców na punkcie bohaterskiego Herculesa – kupują jego gumowe figurki, klapki i napoje z podobizną na zdjęciu. Dodatkowo, zanim Herkules zostaje bohaterem, jest po prostu "zerem". Być może więc papierowość tej postaci to świadomy zabieg twórców, mający pokazać popkulturowe zjawiska współczesnego świata?

Odpowiedzi na postawione we wstępie pytanie, skąd wziął się herkulesowy fenomen, nasuwają się same: wyróżniający się bohaterowie, zabawne dialogi, chwytliwe piosenki i specyficzny rysunek – wszystko to przyćmiewa nieskomplikowaną i schematyczną fabułę, sprawiając, że tak jak wielu innych Filmwebowiczów, wystawiam mu osiem gwiazdek, stwierdzając: "bardzo dobry!".
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nigdy historia w szkole nie była moją mocną stroną. Wszelkie historyczne daty, te ważniejsze i te nieco... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones