W oparach szaleństwa

Zespół Kadokawa Games postanowił zmierzyć się z dziedzictwem najwybitniejszego pisarza gatunku grozy, Howarda Phillipsa Lovecrafta i inkorporował mitologię Cthulhu do swojej najnowszej produkcji,
"The Lost Child" - recenzja
Zespół Kadokawa Games postanowił zmierzyć się z dziedzictwem najwybitniejszego pisarza gatunku grozy, Howarda Phillipsa Lovecrafta i inkorporował mitologię Cthulhu do swojej najnowszej produkcji, "The Lost Child". Japończycy już wcześniej romansowali z zachodnią literaturą, chociażby przy produkcji "El Shaddai: Ascension of the Metatron", która w dość luźny sposób opowiada historię Enocha, boskiego skryby próbującego ocalić świat przed potopem wszech czasów. I o ile eksperyment z trawestacją apokryficznej Księgi Enocha można uznać za wyjątkowo udany, gdyż gra została dostrzeżona i doceniona przez krytyków, o tyle próba przełożenia do świata growego koszmarowej estetyki Lovecrafta zakończyła się, delikatnie mówiąc, fiaskiem.



Protagonista "The Lost Child", Hayato Ibuki, ledwo wiąże koniec z końcem, pracując dla niszowego magazynu poświęconego okultyzmowi. W trakcie jednego ze śledztw trafia na owianą złą sławą stację tokijskiego metra. Współczynnik samobójstw osiąga tam niebotyczne wyniki, policja udaje, że nic się nie dzieje, a za wszystkim stoi tajemnicza postać w purpurze. Zbieg okoliczności sprawia, że Hayato wchodzi w posiadanie broni zdolnej nie tylko dezintegrować czyhające na niego wrogie istoty, ale również pozwalającej na ich łapanie. Mowa tu nie tylko o lovecraftowych demonach z najgorszych mar sennych. Ibuki wplątuje się w rozgrywki dziejące się na wyższym planie astralnym, trafiając w sam środek wojny toczącej się między siłami Nieba i Piekła. 



Na wydarzenia przedstawione w grze składają się dwa elementy. Pierwszym z nich są prowadzone śledztwa, w trakcie których Ibuki wraz z zaprzyjaźnioną anielicą Luą próbuje poradzić sobie z nadnaturalnym zjawiskami dziejącymi się w różnych częściach Japonii. Warto wspomnieć o tym, że gra nie spisuje wszystkich istotnych informacji dotyczących śledztw, więc czytanie dialogów wymaga pełnego skupienia i wyniesienia z nich czegoś więcej niż tylko lokalizacji miejsca docelowego. Merytoryczne rozwiązanie zagadki to jedno, ale bohaterowie zobligowani są także do fizycznego uporania się z niebezpieczeństwem.

Zanurzamy się w serię labiryntów, toczymy walki z setkami krwiożerczych przeciwników, zyskując przy tym tony zbędnych śmieci. Wszystko to polane gęstym, dungeon crawlerowym sosem. Pozostawienie gry na domyślnym poziomie trudności oznacza dziesiątki godzin grindu. Z kolei przestawienie go na łatwiejszy powoduje, że gra nie stanowi żadnego wyzwania; zebrane przez nas rzeczy możemy po prostu sprzedać, a postać tajemniczej Keziah Mason nie zarobi dzięki nam ani grosza, bo nie będzie konieczności wskrzeszania poległego bohatera. Po poziomach nawigujemy w trybie pierwszoosobowym, a wszystkie istotne elementy środowiskowe zostają umieszczone na mapie automatycznie po odkryciu. Tym samym spadł nam z barków – znany z "Etrian Odyssey" – obowiązek autorskiego oznaczania każdej znalezionej rzeczy.



Rozgrywce zdecydowanie najbliżej jest do "Shin Megami Tensei: Strange Journey". Każdy z przedstawionych w grze lochów zaskakuje nie tylko nowymi, mocniejszymi przeciwnikami, ale i zagadkami, których rozwiązanie wraz z upływem czasu nastręcza coraz więcej trudności. Przykładowo, w kanałach musimy tak lawirować zaworami, by osuszyć kanał prowadzący do wyjścia. Ten element był nawet zabawny i angażujący. Sytuacja zmieniła się, gdy trafiłam do innego, zaciemnionego lochu i zostałam powitana zagadką z zapalaniem świateł. Jej rozwiązanie mogło wydawać się banalne. Otóż nie. Sekwencja z dziesięcioma włącznikami będzie mi się jeszcze długo śniła po nocach. Zagadki logiczne to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę po pięciu godzinach zmarnowanych na szukaniu wyjścia. A to, w połączeniu z nad wyraz monotonnymi i dłużącymi się korytarzami oraz mocno zaburzonym ratio pojawiania się przeciwników powoduje, że niejednokrotnie nerwowo spoglądałam na mapę w poszukiwaniu potencjalnego przejścia na kolejne piętro. Z jednej strony dobrze, że gra nie zwalnia tempa i oferuje wciąż nowe sposoby na zainteresowanie gracza. Z drugiej zaś mówią, że lepsze jest wrogiem dobrego i w niektórych sytuacjach można mocno odczuć przesadę w uprzykrzaniu graczowi życia. 



W starciach z zastępami adwersarzy (Astralami) do naszej dyspozycji pozostają schwytane przez głównego bohatera nadnaturalne istoty. System rekrutacji jest bardzo uproszczony i sprowadza się tylko do ustrzelenia przeciwnika odpowiednim nabojem wystrzelonym z niebiańskiej broni. Dziwi fakt, że przy całej visual novelowej otoczce panującej wokół śledztw, twórcy nie pokusili się o wprowadzenie systemu dialogów również z napotkanymi przeciwnikami (vide: system rekrutacji z "SMT Strange Journey"). Każdy z Astrali dysponuje określonym zestawem ataków oraz mocnych i słabych stron. Co ciekawe, nie awansują one w typowy dla rpgów sposób, tylko poprzez Karmę, którą uzyskujemy po zabiciu przeciwnika. A ta może pochodzić z trzech różnych źródeł, uzależnionych od podległości rasowej potwora. Punkty Karmy uzyskujemy również w wyniku dialogów, jednak ich liczba jest skromna w porównaniu z tym, co wyciągamy z trucheł naszych wrogów.



Jeżeli już o demonach mowa – Kadokawa Games prezentuje w "The Lost Childnie tylko autorskie wersje aniołów, yokai i innych mitologicznych stworzeń. Twórcy próbowali mocno zagrać kartą Wielkich Przedwiecznych. Gdy pierwszy raz w dialogach przewinęły się pojęcia pokroju Nyarlathotepa, Dagona, Cthulhu, czy też Trapezohedronu, moje zainteresowanie grą eksplodowało. Szybko jednak musiałam ostudzić swój zapał, gdyż odniosłam wrażenie, że nazwy te rzucane są dla samego faktu ich używania. Mitologia Cthulhu okazała się tylko wytrychem do przykucia uwagi gracza. Ani zawarta w grze historia, ani świat przedstawiony nie korzysta w żaden sposób z dziedzictwa samotnika z Providence. Dziwi to tym bardziej, że zespół odpowiedzialny za powstawanie tej gry pracował wcześniej przy "El Shaddai", który w fantastyczny sposób żonglował motywami biblijnymi. Takeyasu Sawaki połączył nawet uniwersum Enocha ze światem Ibukiego, jednak znów mamy do czynienia tylko z luźnymi skojarzeniami, a nie pełnym sequelem.



"The Lost Child" jest kolejnym klonem "Wizardry". Grze brakuje sznytu i stylu obecnych chociażby w "Etrian Odyssey". Nie oznacza to jednak, że to tytuł skazany na porażkę. Owszem, przepięknie narysowanym postaciom brakuje charakteru, a przemierzane przez nas lochy mogą odstraszać zagadkami, jednak historia upadłych aniołów i naszego The Chosen One miewa momenty, w których mózg eksploduje. Gra z pewnością jest dobrą rozgrzewką przed nadchodzącym na Nintendo Switch "Shin Megami Tensei V".
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones