Wichry wojny

Oto najważniejsza zaleta starości: nie musisz mieć zdania na każdy temat – przekonuje weteran wojenny Marcus Fenix w trakcie jednej z pierwszych misji w "Gears of War 4". I jest to zdanie, które
Nasza recenzja "Gears of War 4". Czy zmiana dewelopera wyszła serii na dobre?
Oto najważniejsza zaleta starości: nie musisz mieć zdania na każdy temat – przekonuje weteran wojenny Marcus Fenix w trakcie jednej z pierwszych misji w "Gears of War 4". I jest to zdanie, które tak dobrze oddaje strategię artystyczną twórców, że równie dobrze mogłoby się znaleźć na okładce ich produkcji. Zmieniają się czasy, trendy, gry akcji bywają polem ciekawych eksperymentów, a jednak seria "Gears of War" to wciąż wyraz obaw przed tym, że lepsze może być wrogiem dobrego. Debiutujący (nie licząc remasteru pierwszej odsłony) za jej sterami developerzy ze studia Coalition wprowadzają dokładnie tyle nowości, ile potrzeba, by nikt nie czuł się oszukany. I na tyle mało, byśmy poczuli niedosyt. 

  

Od czasu zakończenia wojny z Szarańczą minęło dwadzieścia pięć lat. Kurz opadł, ludzkość wzniosła na gruzach dawnego świata nowe miasta, lecz paradoksalnie, pokój jeszcze mocniej rozwarstwił społeczeństwo. Outsiderzy żyją z dala od cywilizacji, w prowizorycznych osadach, gdzie zajmują się głównie utylizacją rządowych surowców. Od czasu do czasu pozwalają sobie na partyzanckie starcia z siłami Koalicji i uszczuplają jej zapasy. Syna Marcusa, J.D Fenixa, poznajemy właśnie podczas jednego z takich wypadów. Kiedy na horyzoncie pojawi się wróg z imponującym uzębieniem i zestawem oślizgłych macek, starcia z androidami strażniczymi i mało rozgarniętymi siłami establishmentu staną się fraszką. J.D natomiast będzie musiał zakasać rękawy, połatać rodzinne więzi i w pocie czoła zapracować sobie na miano nowej nadziei ludzkości. 



Już utrzymany w konwencji Kina Nowej Przygody pierwszy akt zapowiada zmianę tonu całej opowieści. J.D i jego towarzysze są beztroscy, zabawni, sypią z rękawa dowcipami, z kolei pojawienie się ponurego Marcusa z jego firmowym sarkazmem tylko podbija humorystyczne akcenty. Scenarzyści łączą tony czarnej komedii z odpowiednią dawką patosu, ale w formule kumpelskiego kina znalazło się również miejsce dla kilku czysto wygranych, dramatycznych momentów oraz ciekawego wątku sztafety pokoleń. Miłośnicy skromniejszych historii z radością powitają nieco bardziej kameralną formułę i odejście od rozbuchanego spektaklu znanego z drugiej i trzeciej części gry, a także zestaw chwytów narracyjnych rodem z horroru. Kiedy z duszą na ramieniu będziecie zapuszczać się w głąb planety, nie zabraknie panicznych ucieczek, desperackich szarż i nerwowego zaglądania za każdy róg. I bez względu na to, czy polem bitwy jest omszała wiktoriańska posiadłość czy w skąpane w blasku księżyca cmentarzysko, cały świat wykreowano z firmową dbałością o detale oraz estetyczną konsekwencją.



Faszerowanie wrogów ołowiem to znów frenetyczna gra w kotka i myszkę, której podstawą jest doskonale zaprojektowany system osłon. Płynne przemieszczanie się pomiędzy nimi dodaje zabawie dynamiki, a system aktywnego przeładowania (musimy klepnąć przycisk w trakcie wymiany magazynka, by zwiększyć moc pocisków) wzbogaca walkę o czysto zręcznościowy aspekt. Prym wśród nowych broni wiedzie szatkownica miotająca piłami tarczowymi oraz pociski, które najpierw lewitują nad wrogami, by następnie wwiercić się w podłoże i eksplodować. Hitem wśród gadżetów jest z kolei Fabrykator – przenośna zbrojownia, w której, korzystając z waluty zbieranej z ciał pokonanych wrogów, możemy stworzyć dowolną broń bądź umocnienie. To o tyle istotna część ekwipunku, że już podczas kampanii dla samotnego gracza wprowadza elementy taktyczne gry wieloosobowej – nie obejdzie się bez obrony przed kolejnymi falami przeciwników, zarówno "jednostrzałowców", jak i potężnych minibossów (gwiazdą produkcji jest bez dwóch zdań Snatcher, pająkowate bydle, który porywa nas prosto z pola walki celem konsumpcji). Nowością są również etapy "pościgowe" oraz burze elektryczne. Te pierwsze kontrapunktują właściwą akcję; raz będą szaleńczą ucieczką na motorach, kiedy indziej – dzikim rajdem po zapadającym się szybkie kopalnianym. Te drugie to leitmotiv "czwórki" i zarazem wizytówka jej systemu fizyki oraz technicznego potencjału. Kiedy uwięzieni w epicentrum piekielnego leja prowadzimy ostrzał, a fruwające elementy otoczenia i oderwani od ziemi wrogowie wirują nam wokół głowy, jest w tym coś z wrażliwości zarówno Michaela Baya, jak i Hieronima Boscha. W połączeniu projektami poziomów, postaci i uzbrojenia, otrzymujemy jedną z najciekawszych estetycznie gier obecnej generacji. I naprawdę szkoda, że w parze z zaletami stylu nie idzie rzemiosło scenariopisarsko-designerskie: gra rozkręca się zbyt wolno, w początkowych partiach jest po prostu monotonna, zaś pole bitwy zbyt często sprowadza się do placu usianego prowizorycznymi osłonami. 

  

Clou programu to oczywiście hulający w 60 klatach na sekundę tryb multiplayer – przygotowany przez Coalition we współpracy ze Splash Damage. Jego twórcy rozwijają pomysły wprowadzone w poprzednich częściach i udoskonalają wypracowaną przez lata formułę. Nowa "Horda", czyli tryb, w którym odpieramy kolejne fale wrogów, to w "Gears of War 4" małe dzieło sztuki. Za sprawą Fabrykatora i konieczności pozyskiwania waluty starcia zyskały na dynamice, wymagają doskonałej koordynacji oraz – kolejne novum – odpowiedniego doboru klas (Inżynier, Zwiadowca, Żołnierz, Ciężka Piechota i Snajper). Podobnie jest w innych, zaprojektowanych z równą pieczołowitością trybach zabawy: m.in. w pełnym sensownych poprawek Versusie oraz rewelacyjnym Dodgeballu, będącym wysokooktanową wariacją gry w dwa ognie.



Marcus przekazuje pałeczkę synowi, Epic oddaje serię w ręce Coalition, karuzela akcji kręci się dalej. Rozgryzanie specyfiki nowego układu sił na planecie Sera przynosi sporo frajdy, a uniwersum "Gears of War" nie jest tak wyeksploatowane, jak nam się wydawało. Teraz potrzeba tylko małej rewolucji i szczypty artystycznej odwagi, by kolejna trylogia miała sens nie tylko z ekonomicznego punktu widzenia. Naostrzcie bagnety, przeładujcie karabiny i nie zadawajcie pytań. Ta wojna jeszcze się nie skończyła.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones