Wielki Szlem?

Camelot Software nie ma dobrej passy. Ostatnich kilka lat stanowiło dla programistów okrągłego stołu pasmo niepowodzeń. Wydany na WiiU "Ultra Smash" zdawał się ostatecznie potwierdzać tezę o
"Mario Tennis Aces" - recenzja
Camelot Software nie ma dobrej passy. Ostatnich kilka lat stanowiło dla programistów okrągłego stołu pasmo niepowodzeń. Wydany na WiiU "Ultra Smash" zdawał się ostatecznie potwierdzać tezę o zapaści – studio, które kiedyś błyszczało znakomitymi produkcjami, dotarło pod ścianę. "Aces" to próba powrotu do dawnej świetności oraz odkupienia się w oczach graczy, a także samego Nintendo. Czy im się udało?



Na pierwszy rzut oka rozgrywka w "Aces" jest bliźniaczo podobna do części wydanej na WiiU. Na szczęście są to jedynie pozory, twórcy bowiem solidnie przyłożyli się do rozbudowy systemu. Przede wszystkim – odrzucono absurdalne, psujące balans gigantyczne power-upy i dopracowano defensywny aspekt rozgrywki, dodając opcję spowalniania czasu. Naturalnie zużywa ona nasz pasek energii specjalnej, a ta przydaje się jak nigdy dotąd. Kolejną nowinką jest możliwość pokonania przeciwnika poprzez zniszczenie jego rakiety specjalem – poza standardowym zwycięstwem na punkty możemy więc doprowadzić do swoistego nokautu. Rozgrywka nabrała dzięki temu znacznie więcej strategicznych walorów, nie gubiąc przy tym ani trochę ze swojego arcade'owego uroku. Sprawia to, że pod kątem samej tylko rozgrywki kanapowo-turniejowej "Aces" to produkcja genialna. Niestety, problemy zaczynają się, kiedy wyjdziemy poza lokalny arcade.

   

Szumnie zapowiedzianym elementem "Mario Tennis Aces" była kampania dla pojedynczego gracza. Od ostatniego singla w serii minęło aż 15 lat – nic więc dziwnego, że informacja o planowanym powrocie rozbudziła oczekiwania. Tu też leży pierwszy problem nowego tytułu, bo o ile historia o przebudzeniu starożytnego boga tenisa i rakiecie kierującej zawodnikiem na pierwszy rzut oka ma sporo uroku, to szybko okazuje się, że twórcom zabrakło werwy do interesującego rozwinięcia. Kolejne epizody podróży opowiedziane są generyczne i większość potyczek spełnia wyłącznie walory edukacyjne. Ot – kursujemy od lokacji do lokacji, rozwiązując nasze problemy przy pomocy rakiety. Dobrze, że chociaż w samych zadaniach znajdziemy nieco różnorodności – raz będzie to standardowy mecz 1:1, innym – zagramy w tenisową wariację na temat zbijaka. Na plus należy też zaliczyć pomysłowe walki z bossami – one zawsze zrealizowane są ciekawie.

   

Niezbyt udało się Camelotowi zaimplementować w rozgrywce elementy RPG, przez co cały ten aspekt wydaje się nieelegancką atrapą. Teoretycznie każda rozegrana w singlu potyczka zasila nasz poziom punktami doświadczenia. W praktyce jednak statystyki te mają niemal zerowy wpływ na rozgrywkę i dodane są niejako tylko dla potrzeb marketingu gry. To i wspomniane wyżej uproszczenia w formule sprawiają, że tryb fabularny to w "Mario Tennis Aces" jedynie pięciogodzinny samouczek. I chociaż względem takiego "Super Smash" sama jego obecność działa na korzyść (tam przecież gra ogołocona była z jakichkolwiek dodatków), to nie sposób oczekiwać po nim nic więcej.



Nowy "Mario Tennis" nie ma też szczęścia do rozgrywek sieciowych. Chociaż zazwyczaj multiplayer sprawdza się znakomicie, częściowo cierpi przez model przyjętego połączania p2p. Nawet jeżeli po naszej stronie nie będzie żadnego problemu ze stałym połączeniem, to rwany transfer oponenta przełoży się bezpośrednio na naszą rozgrywkę. Sprawia to, że multi jest w "Aces" loterią i chociaż osobiście napotkałem na problem w minimalnym stopniu i bawiłem się znakomicie (na ponad 50 rozgrywek online), to niektórym graczom skutecznie zatruwa zabawę.

Jeżeli chodzi o oprawę graficzną, ciężko "Mario Tennis Aces" cokolwiek zarzucić. Mamy tu sztandarowy przykład adaptacji starego silnika z WiiU na nowej platformie. Obrazek jest wyraźnie ostrzejszy, zaś areny zyskały na różnorodności, jednak próżno szukać na tym polu rewolucji. Poza turniejowym stadionem, który jest niezbyt zachwycający, mamy tu takie śliczne (i absurdalne) lokacje kortów, jak pokład żaglowca, nawiedzony dom albo zamek Bowsera. Jednocześnie nie ma mowy o jakichkolwiek spadkach płynności animacji – stałe 60 klatek działa na dużą korzyść gry.



Podsumowując, twórcy spełnili pokładane w nich nadzieje połowicznie. Z całą pewnością jest to najlepsza odsłona serii od czasu "Mario Power Tennis" i tytuł na polu gier arcade zalicza się do czołówki. Znakomicie zbalansowane zasady, solidny zasób zawodników i perfekcyjne tempo rozgrywki sprawiają, że gra wprost idealnie nadaje się na lokalne turnieje czy po prostu niezobowiązujące posiadówki. Z drugiej strony – zarówno tryb fabularny, jak i zawarte w nim elementy RPG wykonane są na pół gwizdka, a do formy sprzed lat brakuje bardzo dużo. Mimo tych ubytków "Aces" to dobra prognoza na przyszłość. Oby tylko rycerze z Camelot nie złożyli broni w reformowaniu serii.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones