Recenzja filmu

Magiczna podróż do Afryki (2010)
Jordi Llompart
Jarosław Boberek
Eva Gerretsen
Raymond Mvula

Wielkoekranowa szkolna czytanka

W "Magicznej podróży…", najzwyczajniej w świecie, wieje nudą.
Dziwaczna to podróż, ale nie ze względu na cuda, które obiecuje dystrybutor.  Film raczej nie "zachwyci wszystkich fanów >>Alicji w krainie czarów<< Tima Burtona", a "najnowocześniejsza animacja komputerowa" może wzbudzić poważną konsternację u każdego, kto nie wybudził się właśnie z 20-letniej śpiączki. "Magiczna podróż do Afryki" to film z dużymi, choć trudnymi do określenia ambicjami, o formie przywodzącej na myśl raczej edukacyjną telewizję niż kinowe widowisko.

Główną bohaterką historii jest Jana, która na ulicach Barcelony spotyka małego czarnoskórego włóczęgę i drobnego złodzieja o imieniu Kabbo. Sam fakt istnienia kogoś, kto nie ma własnego pokoju, nie jada w restauracjach i zdobywa środki na utrzymanie, kradnąc telefony komórkowe, jest dla dziewczynki sporym szokiem. Ponieważ rodzice dbają o równowagę psychiczną swojej córeczki, pomagają jej odnaleźć chłopca, który z powodu kiepskich warunków życia trafił do szpitala. Tam swój początek ma trop afrykański – okazuje się, że Kabbo marzy o powrocie na swój rdzenny kontynent. Śniąc, Jana podąża jego śladem, by dowiedzieć się, co skłania ludzi do mieszkania w miejscach tak nieprzyjaznych, jak afrykańska pustynia.

Film prawdopodobnie miał być liną przerzuconą  między kontynentami, które skazane są na sąsiedztwo i nerwową koegzystencję. Na afrykańskich emigrantów, będących codziennością bogatszych krajów Europy, spogląda się często jak na zjawisko całkowicie wyrwane z kontekstu – jako na "obcych" ingerujących w "naszą" przestrzeń. Żeby rozwiązać problem, nie wystarczy rozwijać systemy socjalnego wsparcia. Po splądrowaniu kontynentu i konformistycznym wycofaniu się z niego w wieku XX wypadałoby być może wreszcie go zrozumieć. Klucz do rozwiązania części europejskich problemów może być ukryty właśnie na Czarnym Lądzie. Jakie są jego natura i tajemnice?

Na taką samotną misję wyrusza Jana. Ale podróż, którą odbywa, zamiast otworzyć jej oczy, uwięzi ją raczej w popkulturowych schematach i stereotypach ze szkolnej czytanki. Anglojęzyczni Buszmeni śpiewają songi jak z filmów Disneya, rozmawiają z duchami ukrytymi w żywiołach i mieszkają w bliżej niezidentyfikowanej "afrykańskiej wiosce", którą od biedy dałoby się zaimprowizować na którejś z barcelońskich plaż. Są tu oczywiście także "zjawiskowej urody ujęcia afrykańskiej przyrody", ale wydają się zachowawcze i skromne, jakby twórcy świadomi kolonizatorskiej przeszłości, bali się zbytnio "eksploatować" naturalne walory Afryki.

Dochodzą do tego równie "czytankowe" dialogi, niemrawa akcja i nieco prymitywne efekty komputerowe – animowane zwierzęta, duchy i inne nadprzyrodzone zjawiska. Niemal ostentacyjna prostota może być odpowiedzią na potrzeby mniejszych dzieci, uciekających z płaczem z seansów fotorealistycznych "Potterów" i kolejnych tworów pixarowskich. Ale dla starszych odbiorców okaże się to prawdopodobnie przeszkodą nie do pokonania. Kiedy okazuje się, że dramatu w opowieści jest jak na lekarstwo, wizualne atrakcje stają się (bądź nie) ostatnią deską ratunku. W "Magicznej podróży…", najzwyczajniej w świecie, wieje nudą. A nie jest to cecha, która szczególnie dobrze określałaby specyfikę tego pełnego tajemnic i niebezpieczeństw kontynentu.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones