Recenzja filmu

Wizyta (2015)
M. Night Shyamalan
Olivia DeJonge
Ed Oxenbould

Wyleczeni strachem

Twórca "Znaków" obiecuje wielkie emocje, ale ich nie dostarcza. Scena po scenie buduje nastrój zagrożenia i wywołuje w widzu wrażenie, że oto za chwilę rozpocznie się szybka jazda przez filmowy
Chyba już na zawsze M. Night Shyamalan pozostanie ofiarą własnego sukcesu. Od lat próbuje przeskoczyć samego siebie, miota się i szarpie, ale jego kolejne filmy sromotnie rozczarowują wszystkich, dla których oscarowy "Szósty zmysł" był niegdyś objawieniem. "Wizyta", komediowy horror z elementami baśni, wydłuża listę jego reżyserskich porażek, ale jednocześnie pokazuje, że hinduski twórca nieco zmienia kurs.


Tym razem, po latach pracy dla wielkich studiów filmowych, Shyamalan postawił na produkcję niezależną i stworzył horror, który mógłby wyjść spod ręki bywalców Sundance. Jego"Wizyta"wygląda jak film zrobiony przez młodych-głodnych, którym marzy się wielka kariera, ale najważniejsza jest dla nich dobra zabawa na planie.

Oglądając"Wizytę"trudno oprzeć się wrażeniu, że najlepszy ubaw miała tu właśnie ekipa. Shyamalan upaja się swoimi dowcipami, wplata do filmu motywy rodem z "Jasia i Małgosi" i inscenizuje tak, by pokazać, że obejrzał w życiu kilkaset horrorów, a Maryse Alberti (operatorka "Happiness" Solondza i "Zapaśnika" Aronofsky’ego) z wdziękiem bawi się stylem mockumentalnego horroru. Szkoda tylko, że większość żartów Shyamalana okazuje się dramatycznie nieśmieszna, a gdy dwójka młodych bohaterów (Olivia DeJonge i diabelnie zdolny Ed Oxenbould) wymienia się zgryźliwymi uwagami na temat show-biznesu, natury kina i współczesnej telewizji, suchary Karola Strasburgera zaczynają jawić się jako kunsztowne dowcipy.


Od pierwszych minut Shyamalan łączy horror z komedią i filmową baśnią, ale efekt tego mariażu ani przez chwilę nie przekonuje. Jego"Wizyta"ani nie straszy, ani nie śmieszy. Głównie za sprawą egocentryzmu reżysera urządzającego sobie półtoragodzinną zabawę w zwodzenie widzów. Twórca "Znaków" obiecuje wielkie emocje, ale ich nie dostarcza. Scena po scenie buduje nastrój zagrożenia i wywołuje w widzu wrażenie, że oto za chwilę rozpocznie się szybka jazda przez filmowy tunel strachu, ale po chwili rozładowuje napięcie komediową pointą. I choć za pierwszym razem ten zabieg zaskakuje, za drugim i trzecim – bawi, to gdy powtarzany jest bez końca, staje się śmiertelnie nudny.

Bo Shyamalan wciąż zapomina o banalnej prawdzie, że w kinie często mniej znaczy więcej, a im historia prostsza, tym zazwyczaj lepsza. Zamiast więc opowiedzieć swoją fabułę po bożemu, próbuje wybić się na pierwszy plan i niedyskretnie puszcza oko do widzów (muzyka ze starego musicalu w scenach grozy albo ironicznie potraktowana forma wideo-pamiętnika).


Siłą kina Shyamalana była zawsze warsztatowa biegłość – kiedy autor "Znaków" potrafił podporządkować się regułom rządzącym danym gatunkiem filmowym, wygrywał. Problem w tym, że podporządkowywał się rzadko. W"Wizycie"jest podobnie – najsłabszym elementem tej filmowej opowieści są naiwne psychologizacje nijak nie przystające do opowieści o dwójce nastolatków zostawionych na pastwę dziwnych staruszków. Kiedy Shyamalan do komediowo-baśniowej historii dorzuca dydaktyczną przypowieść o rodzinie, pojednaniu i odnajdowaniu wewnętrznego spokoju, wywołuje jedynie zażenowanie. Lecząc traumy bohaterów, Shyamalan serwuje filmową traumę swym widzom. Bo choć"Wizyta"z pewnością nie jest najgorszym z obrazów Hindusa (tu konkurencja byłaby mocna), okazuje się filmem rozczarowująco nudnym i pełnym niekonsekwencji.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
M. Nightowi Shyamalanowi, aczkolwiek od czasów bardzo dobrego "Szóstego zmysłu"nakręcił niejedną... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones