Recenzja filmu

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001)

Każdy producent, reżyser, a przede wszystkim scenarzysta biorący się za nakręcenie filmu ze scenariuszem adaptowanym (szczególnie kiedy jest to scenariusz na podstawie książki), powinien być przygotowany, że praktycznie zawsze jego film będzie oceniany i porównywany pod kątem pierwowzoru. Sprawą szczególnie niebezpieczną jest branie się za ekranizację, tym bardziej jeśli jest ona robiona na podstawie popularnej książki, która ma wielu fanów i jest bardzo wysoko ceniona w gronie zagorzałych czytelników. Jest to sprawa bardzo ryzykowna, gdyż jeśli ekranizacja okaże się klapą, zostawia nieprzyjemny ślad w biografii jej producentów, ale jeśli trafi w gusta fanów, będzie dobrze zrealizowana i ciekawie przedstawiona, może okazać się wielkim hitem, który zarobi mnóstwo pieniędzy i zgarnie pokaźną ilość nagród oraz zaskarbi aprobatę krytyki. Jak ta sytuacja przedstawia się w przypadku "Drużyny pierścienia"? Pierwsza część sławnej trylogii prof. J.R.R. Tolkiena wyreżyserowana przez Petera Jacksona miała swoją światową premierę na początku grudnia 2001 i od razu stała się wielkim światowym przebojem i kasowym sukcesem, który przez tygodnie nie schodził z pierwszych miejsc najchętniej oglądanych filmów na całym świecie. Przyszłoroczne 13 nominacji do Oscara udowodniły, że jest to film naprawdę "z górnej półki". Ale jak każdy, tak i ten zyskał sobie grono zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Ci drudzy to najczęściej fanatycy i znawcy książki, którzy zarzucają i wytykają producentom wszelkie braki, zmiany i że nigdy nikomu innemu poza Tolkienem nie uda się uchwycić tej magii, jaka zawarta jest w jego dziele. Jak ja to postrzegam? Hollywoodem rządzi komercja i chęć zarobienia jak największej kwoty pieniędzy, dlatego im film jest bogatszy w efekty specjalne, wymyślne kostiumy, scenografię, piękne zdjęcia czy muzykę, tym przyciąga więcej ludzi, a przecież głównie o to chodzi. Mniejszą rolę skupia się na najwierniejszych fanach książki, na podstawie której powstał film, którym bardziej niż na spektakularnych doznaniach czy to słuchowych czy też wzrokowych zależy na tym, aby producenci jak najwierniej i najdokładniej "przelali" na ekran treść ich ulubionej książki i zamieścili wszystkie wątki w niej zawarte. Niestety w przypadku "Drużyny pierścienia" oznaczałoby to nie mniej nie więcej, tylko tyle, że film musiałby trwać około 5 godzin, a "przekopiowany" scenariusz na pewno oznaczałby brak jakichkolwiek nagród w tej kategorii. Wierni fani "Władcy pierścieni" na pewno wytrzymaliby tyle czasu w kinie, ale niestety taki seans wiązałby się z dodatkowymi kosztami produkcji i zniechęceniem przeciętnego widza zbyt długim czasem trwania filmu. Moim głównym i zarazem największym błędem było to, że najpierw obejrzałem film, a dopiero później przeczytałem książkę. Podczas jej czytania często przypominałem sobie sceny z filmu, porównywałem niektóre wątki oraz zauważałem zmienione lub nieobecne. Przysłoniło to w sposób bezdyskusyjny wyobrażenie świata Tolkiena przez obejrzany wcześniej film i sprawiło, że niestety nie mogę obiektywnie ocenić dzieła Jacksona porównawszy go do dzieła Tolkiena. Lecz mimo tego uważam, że ekipa, która stworzyła "Drużynę pierścienia", spisała się celująco i sprostała przedsięwzięciu, jakim bez wątpienia było zekranizowanie tej niezwykłej powieści, a co do zarzutów pod adresem filmu - to ekranizacja jest tylko ekranizacją książki, a nie jej wierną kopią i należy o tym pamiętać. Jeśli komuś nie podoba się to, jak Peter Jackson i jego pomocnicy przedstawili losy Froda Bagginsa i jego przyjaciół, to zawsze istnieje możliwość nie oglądania filmu i pozostanie przy wersji pierwotnej.