Recenzja filmu

Halley (2012)
Sebastián Hofmann
Alberto Trujillo
Hugo Albores

Zabij mnie jeszcze raz

Pochodzący z Meksyku Hoffman znalazł fantastyczny wizualny ekwiwalent dla sytuacji bohatera: mamy tu skąpane w chłodnym, błękitnym świetle kadry, płynne zmiany planów, wytłumioną ścieżkę
Alberto to zombie, jakiego w kinie jeszcze nie było. Nie powłóczy nogami i nie rzęzi jak zepsuty traktor. Nie czuje głodu ludzkiego mięsa i umie wmieszać się w tłum. Potrafi mówić, pracuje jako ochroniarz na siłowni, codziennie pielęgnuje rozkładające się ciało. I głównie z tego powodu "Halley" to horror docierający głębiej niż większość zombie movies. Pokazuje, że bycie nieumarłym – jedną z ikon popkultury i etatowym mięsem armatnim w kinie grozy – to w istocie egzystencjalna gehenna, związana z widmem wiecznego cierpienia. W świetnym filmie Sebastián Hofmanna zabraknie dziarskiego skauta ze strzelbą w dłoniach i nonszalancką odzywką na ustach, który to cierpienie skróci.

Ciało Alberta gnije. Na jego plecach pojawiają się sine wykwity, z otwartej rany na brzuchu sączą się płyny ustrojowe, oczy zachodzą bielmem. Proste czynności higieniczne pozwalają ukryć przed światem brzydotę i odór martwych tkanek, ale w końcu musi dojść do przesilenia. Wycieńczony Alberto trafia do kostnicy, gdzie cykl życia po śmierci rozpoczyna się od nowa. Pat.

Pochodzący z Meksyku Hoffman znalazł fantastyczny wizualny ekwiwalent dla sytuacji bohatera: mamy tu skąpane w chłodnym, błękitnym świetle kadry, płynne zmiany planów, wytłumioną ścieżkę dźwiękową z podkręconymi efektami w chwilach ingerencji bohatera we własne ciało, rozmywanie ekranu, zabawy perspektywą, zdejmowanie aktorów przez szkło, folię, przepierzenia. Samotność bohatera jest tu ograna na każdym poziomie formalno-fabularnym. Przestrzenie są puste i sterylne, w scenach dialogowych Alberto filmowany jest zwykle z ptasiej perspektywy, uczucie melancholii i poczucie pustki przyjmują postać mlecznego filtru otulającego bohaterów. Ci są niespełnieni, apatyczni i samotni, za wyjątkiem bywalców siłowni, prężących naoliwione muskuły; sprowadzonych przez reżysera do roli maszyn w ludzkiej skórze. O opresyjnym kulcie ciała Hoffman nie mówi w zasadzie nic nowego, jednak na poziomie metafory jego film pozostaje niezwykle efektowny: trudno wyobrazić sobie w tym kontekście coś jaskrawszego niż zombie z zazdrością podglądającego kulturystów.

Na to, czy Alberto znajdzie wreszcie ukojenie, reżyser nie udziela klarownej odpowiedzi. Jest w jego filmie poetycka sekwencja rejsu wśród wielkich lodowców. W świecie, w którym tożsamość równa się zdrowemu i pięknemu ciału, właśnie tak musi wyglądać raj nieumarłych. Ukryci przed wzrokiem zdrowych i pięknych mogą gnić i odradzać się przez wieczność.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones