Przywdziewający specjalną lateksową maskę, podrasowany w komputerze i dubbingowany przez Nikitę Wysockiego świetny aktor Sergiej Bezrukow przekracza granicę, w której interpretacja staje się po
Włodzimierz Wysocki ma w Polsce status artysty kultowego, ale to i tak małe piwo w porównaniu z Rosją, gdzie w trakcie rządów Breżniewa był kimś pomiędzy Elvisem a Prometeuszem. Zatrudniony na etapie pre-produkcyjnym reżyser Igor Wołoszyn miał zdjąć go z koturnów w tradycyjny sposób – kopniakiem. Chciał nakręcić film o narkomanie, który nie pozostał papieżem i uchwycić rozdźwięk pomiędzy rzeczywistością a utrwalonym w społecznej świadomości mitem. Gdzieś po drodze scenariusz przejął jednak syn Wysockiego, Nikita, a reżyser został podmieniony na mniej przekornego Piotra Busłowa. Efekt jest dokładnie taki, jakiego można było się spodziewać – nie taki film o Wysockim chcieliśmy zobaczyć.
Bohatera poznajemy na rok przed śmiercią, w trakcie schyłkowego okresu kariery, podczas trasy koncertowej zwieńczonej pamiętnym występem w uzbeckim Bucharze. To jeden z najciekawszych momentów w biografii artysty. Obfitował we wszystkie elementy, którymi żywi się dobre kino: skomplikowaną sytuację miłosną (rozdarcie pomiędzy przebywającą w Paryżu żoną Mariną i trwającą przy bohaterze 19-letnią studentką, Tatianą), sensacyjną intrygę (nakręcaną przez inwigilujące artystę i koncertujące na zupełnie innych instrumentach KGB), wreszcie - dramat człowieka, który ugiął się pod ciężarem własnego wizerunku, opowieść, przepraszam za wyrażenie, o rozpadzie ciała i ducha. To wszystko w filmie Busłowa znajdziemy. Szkoda jedynie, że widziane oczami dziecka wychowanego przez kolektyw socrealistów oraz Michaela Baya.
Busłow kręci biografię Wysockiego tak, jakby miał to być jego artystyczny testament, albo w ogóle ostatni film w dziejach kina. Każde słowo jest zapisane wielką literą, każdy gest urasta do rangi zaklęcia. W warstwie formalnej reżyser kokietuje widza podkręconym kontrastem, bajeranckimi "flarami", dynamicznymi jazdami kamery i panoramami "omiatającymi" rozbawione, wstrząśnięte albo natchnione osoby dramatu. Pokazując hulaszczy tryb życia bohatera, stawia na teledyskowy montaż. Portretując jego relacje z władzą, sięga po formułę nowoczesnego thrillera. W obydwu konwencjach zapomina o samym bohaterze – film nie stawia pytań ani o fenomen muzyki Wysockiego, ani o przyczyny jego wyjątkowego statusu w Rosji, ani nawet o artystyczną filozofię.
Przywdziewający specjalną lateksową maskę, podrasowany w komputerze i dubbingowany przez Nikitę Wysockiego świetny aktor Sergiej Bezrukow przekracza granicę, w której interpretacja staje się po prostu mimikrą - równie dobrze mógłby zostać wykreowany w studiach DreamWorks albo Pixara. Trudo o wyraźniejszy symbol bezduszności filmu Busłowa i dobitniejszy dowód na brak Wysockiego w "Wysockim".
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu