Recenzja filmu

Grindhouse: Planet Terror (2007)
Robert Rodriguez
Rose McGowan
Freddy Rodríguez

Śmiertelnie zabawne

Żywe trupy mają się nieźle. Ich miejsce w popkulturze jest coraz częściej uwypuklane i przywracane do życia, czy to na poważnie ("Świt żywych trupów" a.D. 2004), czy dla śmiechu ("Wysyp żywych
Żywe trupy mają się nieźle. Ich miejsce w popkulturze jest coraz częściej uwypuklane i przywracane do życia, czy to na poważnie ("Świt żywych trupów" a.D. 2004), czy dla śmiechu ("Wysyp żywych trupów"). Robert Rodriguez jako kolejny alternatywny twórca postanowił oddać im hołd w konwencji grindhouse - kiczowatej makabreski naśladującej tanie produkcje wyświetlane na zdartych kopiach w podrzędnych kinach. Cała intryga zaczyna się od uwolnienia śmiercionośnego wirusa, zamieniającego ludzi w zombie, czyli specyficzny gatunek umarlaka, który po przejściu na drugą stronę nie może zaznać spokoju i zaczyna odczuwać naglą potrzebę zjadania ludzkiego mózgu. Wyraźny sprzeciw dla takiej mało humanitarnej postawy stawia grupka ocalałych mieszkańców pewnego miasta. Niedobitkami przewodzi kierowca ciężarówki, El Wray (Freddy Rodríguez) i była tancerka go-go, Cherry Darling (Rose McGowan), która w miejsce odgryzionej nogi, wstawia sobie karabin maszynowy. Jak widać po zarysie fabuły zapowiadało się na dobrą zabawę, zarówno dla twórców, jak i dla widzów. Jednak cala ta zabawa nie wyszła poza plan zdjęciowy, gdyż  Rodriguez całą historię zamknął tak dosłownym nawiasem absurdu (w negatywnym tego słowa znaczeniu), że nic poza nim nie zostało. Zgrywa z poszczególnych scen i trzeciorzędnych pomysłów w odpowiednich rękach mogłaby zaowocować ciekawą koncepcją na "wyłowienie" czegoś świeżego z morza recyclingu. Jednak wszystkie zastosowane przez Rodrigueza chwyty, zamiast wynieść "Planet Terror" ponad niszowe horrory, które "pastiszuje", stawia je z nimi w jednym rzędzie. Ten niezamierzony (komiczny) efekt jest zresztą największym plusem filmu, bo zaangażowanie, z jakim reżyser stylizował swoje "dzieło" na kicz, przerodziło się w... kicz czystej maści. To sprowadzenie przedmiotu do podmiotu, nie dość, że jest rozciągnięte ponad miarę (rozwlekłość poszczególnych scen zmiksowana ze zwykłymi dłużyznami), to jeszcze koncertowo spaprane (niewykorzystany wątek Doca Blocka, czy melodramatyczne zakończenie - w myśl reżysera także mające być udaną parodią), do przesady głupie i obrzydliwe. Rodriguezowi zamarzyło się zrobienie kultowego filmu na miarę "Martwicy mózgu" lub "Martwego zła", ale jego marzenie przypomina naiwną zabawę siedmiolatka, któremu dano profesjonalny sprzęt i pieniądze oraz pozwolenie korzystania do woli. Jednak kolorowe klocki pretensjonalnych fabuł nijak nie chciały ułożyć się w całość. A to już dziw nad dziwy, bo przecież "Od zmierzchu do świtu" czy "Desperado" świetnie sprawdzały się jako old-schollowe produkcje z przymrużeniem oka. Sebastian Pytel
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na ten film wszyscy fani duetu Tarantino-Rodriguez czekali z niecierpliwością. Niecierpliwością tym... czytaj więcej
To jest festiwal ulubionych chwytów Rodrigueza i tylko jego najwierniejsi fani nie będą zszokowani. Całą... czytaj więcej
Robert Rodriguez i Quentin Tarantino to panowie, których nazwisko zna chyba każdy z nas. Słyną z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones