Recenzja filmu

Kocham kino (2007)
Andriej Konczałowski
Jane Campion

Święto kina

Wszyscy najwięksi reżyserzy współczesnego kina, w jednym filmie. To chyba marzenie każdego kinomana. I to marzenie właśnie się ziściło, nie po raz pierwszy zresztą. Co jakiś czas powstają filmy
Wszyscy najwięksi reżyserzy współczesnego kina, w jednym filmie. To chyba marzenie każdego kinomana. I to marzenie właśnie się ziściło, nie po raz pierwszy zresztą. Co jakiś czas powstają filmy nowelowe, gdzie swoje krótkie metraże zamieszczają najważniejsi twórcy. Było tak przy okazji filmów "10 minut później. Trąbka", "10 minut później. Wiolonczela", "11.09.01", traktującym o wydarzeniach z 11 września 2001, czy chyba najlepiej znanego szerszej publiczności "Zakochanego Paryża". Tym razem dostaliśmy swoisty hołd złożony kinu i towarzyszącej mu magicznej atmosfery, bo tak chyba należy nazwać film "Każdy ma swoje kino", który powstał na 60 urodziny festiwalu w Cannes. Nie sposób tutaj wymienić wszystkich twórców, bo film składa się z 33 segmentów. Nie ulega wątpliwość, że każdy, kto szuka w kinie nie tylko rozrywki, ale również sztuki, znajdzie tutaj przynajmniej jednego ze swoich ulubieńców. Trudno przytoczyć wszystko, co możemy odnaleźć w tej wielokulturowej mieszance. Postaram się wspomnieć to, co po seansie zostawia w pamięci najtrwalszy ślad. Akcja każdej z nowel jest w jakiś sposób związana z kinem. Przede wszystkim z kinem jako budynkiem, ale co za tym idzie ważne są tu również emocje, które kino dostarcza. W wielu etiudach widzimy pogrążone w półmroku sali kinowej twarze, na których rysują się różnorodne uczucia. Obserwujemy jak odbiorcy przeżywają film, jak wgryzają się w jego niuanse. Świetnie oddają to segmenty Alejandro Gonzáleza Iñárritu, czy Abbasa Kiarostamiego. Podobnie jest u braci Dardenne, w którym dziewczyna z widowni, w przypływie potrzeby bliskości chwyta rękę przypadkowej osoby (to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza etiuda). Niektórzy podeszli do tematu bardzo swobodnie, zachowują tylko narzucony element, opowiadają jakąś niezależną historię, rozgrywającą się po prostu na kinowym ekranie, albo spychają kino na dalszy plan. Youssef Chahine, przy okazji tego projektu przedstawia nam swoją kilkuminutową autobiografię, która jest jednocześnie swego rodzaju manifestem. Etiuda Wong Kar Waia wygląda jak żywcem wycięta z któregoś z jego filmów. Von Trier serwuje nam przepełnioną czarnym humorem makabreskę. Van Sant ukazuje jak wielka może być miłość do kina i jak bardzo może być ono "wciągające". Cronenberg pojawia się w głównej roli w swojej prowokacyjnej etiudzie, pod wiele mówiącym tytułem "Ostatni Żyd na świecie, w ostatnim kinie na świecie". Najbardziej przewrotny jest Ken Loach, zapewniający, że nie samym kinem człowiek żyje. "Absurda" Davida Lyncha nie została ukończona na czas i w rezultacie wyświetlana była oddzielnie, a dopiero później dołączono ją do całości. Obraz braci Joela i Ethana Coenów dostępny jest tylko w specjalnym wydaniu DVD i podobno nawiązuje do ich najnowszego filmu "To nie jest kraj dla starych ludzi". Kino w tradycyjnym wyobrażeniu to zaciemniony pokój z dużą ilością fotelików, zapełniony w większości przez obcych nam ludzi. Tymczasem oglądając niektóre części, trudno otrząsnąć się ze zdumienia, jak wyglądają/ły kina, w różnych częściach globu. Raz jest to stodoła, po której kręci się pies, a na podłodze leżą niedopałki, innym razem plener, gdzie kinematograf trzeba zasilać siłą własnych nóg, czy funkcjonująca w hucie salka dla pracowników. Muszę jednak przyznać, że troszkę mnie ten film zmęczył. Z kilku powodów. Mianowice zmieniające się wciąż stylistyka i klimat obrazu powodują małe spustoszenie, raz jest nastrojowo i spokojnie, później komediowo. Jest tu nieco inaczej niż w przypadku wspomnianych na początku filmów. Tam jest najwyżej osiemnaście segmentów, tutaj jest ich prawie dwa razy więcej, co wcale nie jest bez znaczenia. Łączący motyw nadaje pozory spójności, ale to tylko pozory. Część segmentów ogląda się niestety bez większego zainteresowania. Część sprawia wrażenie robionych na siłę (choćby: "5,557 Miles From Cannes"). Dużo zabawy sprawia natomiast odgadywanie, przez kogo została wyreżyserowana dana etiuda (nazwisko pojawia się dopiero na końcu). Zastanawia brak zainteresowania tym filmem ze strony polskich dystrybutorów, bo tak odbieram brak pojawienia się go w naszych kinach, czy wydania na DVD. Chyba, że (w co bardzo wątpię) został na bieżąco pokazany w Canal +, jak to miało miejsce we Francji. Jakkolwiek by było, to przecież na pewno zebrałby sporą widownię w kinach. Z innej perspektywy patrząc, jest on ciekawostką, która dobrze sprawdziłaby się na festiwalach i pewnie tam zaskarbiłby sobie przychylność widzów. Jest to też hołd środowiska filmowego, dla dawnych, niezapomnianych postaci filmu. W swoich kinach reżyserzy, każą oglądać bohaterom filmy Felliniego, Bressona, Renoira, czy Godarda. Ale ostatecznie powstał właśnie dla nas kinomanów. Dla tych, którzy uwielbiają wciśnięci w mały fotel odkrywać następne inspirujące światy, poznawać kolejnych niezwykłych "tymczasowych" przyjaciół.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones