Recenzja filmu

Listy (2015)
Pablo Chavarría Gutiérrez

Żenująca bezczelność

Brak słów, żeby wyrazić jak bardzo zły to film. Pretensjonalna filmowa grafomania, w dodatku obraźliwa dla bohatera historii, której – pomimo deklaracji – wcale nie opisuje.
"Droga Pani! W programie "Świadkowie" oglądałem Panią przypadkiem.
Od trzydziestu lat w Rembertowie mieszkam, z wojny pamiątki mam rzadkie.
Okradałem kiedyś skrzynki pocztowe - w listach były pieniądze czasami,
wśród tych listów są trzy obozowe... Może będą ciekawe dla pani...".

Powyższy wstęp to cytat z utworu Jacka Kaczmarskiego "Świadkowie". Niestety, nie ma on nic wspólnego z recenzowanym tu filmem. Dlaczego go jednak przywołałem, powinno stać się jasne w miarę czytania. Zapraszam.

Muszę zacząć od tego, że oglądanie tego filmu było jednym z bardziej poruszających doświadczeń, jakie mi się ostatnio przydarzyły – przynajmniej jeśli mowa o wrażeniach związanych ze srebrnym ekranem. Jednakże źródłem poruszenia nie było bynajmniej to co zobaczyłem na ekranie, a to, czego nie zobaczyłem.

Ze wszystkich opisów tego filmu, jakie można znaleźć w sieci, wynika, że jest to film dokumentalny, rzekomo przedstawiający poruszającą historię mężczyzny, który został niesłusznie skazany przez skorumpowany meksykański wymiar sprawiedliwości na karę 60 lat pozbawienia wolności za zbrodnię, której nie popełnił. Tytuł, który tłumaczy się na polski jako "Listy", odnosi się do korespondencji, którą prowadził, będąc za kratami.

Rzeczywiście, w filmie od czasu do czasu słyszymy narratora, który spoza kadru odczytuje fragmenty jakichś listów. Ale poza tymi fragmentami – które pozbawione kontekstu byłyby zresztą całkowicie niezrozumiałe dla kogoś, kto nie zapoznał się uprzednio z opisem filmu – nie dowiadujemy się absolutnie niczego o właściwej historii, którą film rzekomo przedstawia. Zamiast tego, na ekranie oglądamy pretensjonalną "festiwalową" piłę, złożoną z przypadkowych ujęć krajobrazu, sylwetek ludzi wpatrujących się w bezruchu w horyzont, dziewczyny tarzającej się w leśnej ściółce, dzieci włóczących się bez celu ulicami anonimowego miasta, i tak dalej i tak dalej. Zamiast jakiegokolwiek komentarza, słyszymy niepokojącą eksperymentalną muzykę, która sama w sobie jest bardzo dobra (jeśli ktoś lubi takie klimaty), ale jako element tego filmu tylko potęguje wrażenie niestosowności całego przedsięwzięcia.

Rozumiem, że są osoby żywiące niezdrowe upodobanie do pretensjonalnego "arthousowego" stylu filmowania, jako wartości samej w sobie. Naprawdę rozumiem. Bywają gorsze zboczenia. Ale wykorzystywanie prawdziwej ludzkiej tragedii jakiegoś biednego niewinnego człowieka wyłącznie jako pretekstu do stworzenia 80-minutowego kolażu przypadkowych przeciągniętych "artystycznych" ujęć filmowych, to po prostu skandal. Wszystko czego dowiadujemy się o bohaterze tego niby "dokumentu", pochodzi z opisu (jeśli ktoś go oczywiście uprzednio przeczyta). Nic, co widzimy bądź słyszymy, nie naprowadza nas na powód i sens recytacji czytanych od czasu do czasu listów bądź pokazywania ujęć ciał zastrzelonych ludzi w mundurach.

Moim skromnym zdaniem, reżyser tego "dzieła" zasłużył na jedną nagrodę za ten popis pozbawionej skrupułów bezczelności zmieszanej z bezdusznością – solidny kop w zadek. Bardzo solidny. Może następnym razem użyje mózgu, zanim wykorzysta jakąś inną tragedię jako pożywkę dla swojej żądzy tworzenia filmowej grafomanii. No chyba że twórcy filmu nie mają nic wspólnego z tymi surrealistycznymi opisami – nie było żadnego niesłusznie skazanego nieszczęśnika, a film nie jest wcale dokumentem. Jeśli za powstaniem tych opisów stoją jacyś podstępni wrogowie naszych filmowców, którzy postanowili się w taki oryginalny sposób zabawić ich kosztem, serdecznie przepraszam za niesłuszne posądzenie o bezmyślność i bezduszność oraz składam głębokie kondolencje.

Na zakończenie… Aby zapobiec ewentualnym reakcjom w stylu "nie znasz się, głąbie, na poetyckim kinie, pewnie tylko głupie komedie oglądasz", chciałbym zwrócić uwagę na inny, niedawno obejrzany przez mnie film (też zresztą meksykański) – "Tempestad" w reżyserii Tatiany Huezo. Jeśli jeszcze go nie widzieliście – gorąco zachęcam. W odróżnieniu od recenzowanego tu obrazu, to naprawdę jest dokument poświęcony tragicznym losom zwykłych ludzi w tym strasznym kraju, jakim stał się Meksyk. Został on nakręcony i zmontowany w podobnym stylu co "Las letras", ale jednocześnie udaje mu się opowiedzieć historie, które były do opowiedzenia, oraz traktuje swoje bohaterki z szacunkiem, a nie wyłącznie jako pretekst do powstania żenującego produktu arthousopodobnego.

Podsumowując – brak słów, żeby wyrazić jak bardzo zły to film. Pretensjonalna filmowa grafomania, w dodatku obraźliwa dla bohatera historii, której – pomimo deklaracji – wcale nie opisuje. Dwa punkty na dziesięć wyłącznie za niezły montaż i oryginalną, niepokojącą muzykę. Gdyby nie to, powinno być 0/10. A dlaczego Kaczmarski? Bo ten utwór naprawdę jest poświęcony tematowi, który deklarują twórcy "Las letras". No i prawdziwy artysta potrafi w trzyminutowej piosence wyrazić więcej, zarówno pod względem treści, emocji, jak i poetyckości, niż "grafoman" w 80-minutowym filmie.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones