Recenzja filmu

Drzazgi (2008)
Maciej Pieprzyca
Antoni Pawlicki
Karolina Piechota

Życie to nie bajka

Polskie kino ostatnio nie zaskakuje, a jak już, to na minus. Fakt, zdarzają się małe przebłyski, ale to wciąż mało na tle miernych produkcji szeroko reklamowanych w mediach. Tak to już chyba u
Polskie kino ostatnio nie zaskakuje, a jak już, to na minus. Fakt, zdarzają się małe przebłyski, ale to wciąż mało na tle miernych produkcji szeroko reklamowanych w mediach. Tak to już chyba u nas jest, że im większa reklama, tym większa klapa - taka dziwna prawidłowość. "Drzazgi" nie były szeroko reklamowane i, potwierdzając regułę, wypadły o niebo lepiej od ostatnich produkcji, w których główne role gra stała ekipa przejedzonych przez widza aktorów. Co mnie jakoś ucieszyło.

"Drzazgi" nie grzeszą co prawdą innowacyjnością i podobnie jak inne polskie produkcje czerpią z kina zachodniego. Nie można nie doszukać się podobieństwa z "Miastem gniewu". Mamy więc kilkoro pozornie niezwiązanych ze sobą osób - wszyscy pochodzą jednak z tego samego miasta i mają swoje większe i mniejsze problemy. Każda indywidualna tragedia nie przechodzi jednak bez wpływu na całe otoczenie, coś się zmienia, często na gorsze. Wydawałoby się, że status społeczny, wykształcenie czy pochodzenie powinny bohaterów dzielić, a jednak w kluczowym momencie wszystko to zgrabnie zostaje połączone. Oprócz ciekawych postaci twórcy mieli swój własny pomysł na akcję, dzięki czemu nie powielili np. "Miasta", a zaoferowali coś oryginalnego.



Zarzuca się temu filmowi nielogiczność i niespójność czasową, moim zdaniem niesłusznie. Można za to mieć trochę pretensji do słabego zaakcentowania retrospekcji, które faktycznie wprowadzają troszkę zamętu, co może wywołać wrażenie pętli czasowej, ale mnie jakoś specjalnie nie wybiło to z rytmu. Klimat Śląska ukazany jest tak jak go Maciej Pieprzyca widział. Zobaczyłem tak biedę, jak i bogactwo, różnorodność jak wszędzie. Udało mu się na szczęście uniknąć tendencyjnego widoku rozpitych, sfrustrowanych górników. Co nie znaczy, że tego tam nie ma. Owszem, jest szara rzeczywistość, alkohol, familoki, kłótnie i brak perspektyw. Ale jest też ukazane inne oblicze Ślązaków, tych którym się powiodło, przynajmniej finansowo, bo jak wiadomo, za pieniądze szczęścia kupić nie można.

Na film składają się trzy historie. Najlepszym wątkiem jest historia studenta Bartka (Marcin Hycnar) i jego wybór między karierą a miłością. W teorii każdy niemal odpowie, że wybrałby miłość, ale czy rzeczywiście? Przecież życie zmusza często do innej decyzji i raczej nigdy nie jest to decyzja prosta. Pośrodku ulokowałbym młodą dziewczynę Martę (Karolina Piechota), której bogactwo ojca daje wszystko oprócz szczęścia i miłości. Zbliżające się zaaranżowane małżeństwo traktowane jest przez nią jako kolejny, obowiązkowy etap życia, ale do czasu. Tragedia zupełnie obcej jej osoby sprawia, że zaczyna myśleć, rozmawiać, pojawia się zrozumienie własnej sytuacji. Kiedy wydaje się, że wszystko jakoś się ułoży, dochodzi do jej osobistej tragedii. Najsłabszym wątkiem jest dzień z życia sfrustrowanej niedoszłej gwiazdy lokalnego futbolu Roberta, w tej roli Antoni Pawlicki. Zatargi na tle rasowym, kradzieże i oszustwa, a wszystko po to, żeby można było obejrzeć mecz na stadionie, troszkę spłycają cały obraz. Czarę goryczy bohatera przelewa to, że wszystkie jego starania idą na marne, zespół sprzedał mecz i przegrał, zupełnie jak on przegrał własne życie – na własne życzenie. To właśnie tutaj zobaczyć możemy szarą rzeczywistość Ślązaków, choć nie tylko ich, wszędzie przecież jest podobnie, lokalizacja akcji nie jest tutaj najważniejsza. Nieco jaśniejszym punktem tej historyjki jest rola Magdy Stużyńskiej, która wypada nawet całkiem naturalnie mimo ciągle żywego obrazu Marcysi ze "Złotopolskich".



Nie można nie wspomnieć o muzyce. Daroń idealnie wpasował się w tempo akcji, melancholia, przygnębienie i radośniejsze fragmenty mają swoją oprawę, która nie gryzie się ze sobą. Ścieżka dźwiękowa, na którą składają się m.in. utwory Pati Yang i Maryli Rodowicz, jest przyjemna dla ucha, a widok porwanego wiatrem welonu sprawia, że słowa "Już mi niosą suknię z welonem" same cisną się na usta, nawet po zakończeniu seansu.

Ten film to swoiste połączenie Paula Haggisa i Kutza. Nie jest to tak do końca udane powiązanie, moim zdaniem wątek Roberta został nadmiernie rozbudowany, ciągłe powtarzanie "Jak jest mecz, wszystko idzie precz" robi się z czasem nudne, a w pewnym momencie nawet irytujące. Troszkę szkoda, ale w sumie nie umniejsza to jednak wartości filmu. Nie jest to kolejna durna komedyjka, która bazuje na kiepskich żartach i pokazywaniu gołych panienek, po to żeby choć trochę ożywić zanudzonego widza. Pieprzyca sięgnął po ambitniejsze kino, kunszt nie jest jeszcze do końca dopracowany, ale odniosłem wrażenie, że zobaczyłem światełko w obecnym  mroku polskiej pseudo-kinematografii.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pieprzyca miesza realizm magiczny z opowieścią o dojrzewaniu w pejzażu jakże ukochanego przez polskich... czytaj więcej
Michał Burszta

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones