Recenzja gry

Metro: Last Light (2013)
Andrew Prokhorov
Christopher Lee Parson

Agorafobia stosowana

Ukraińcy z 4A Games nie biorą jeńców. Doskonale czują atmosferę uniwersum wykreowanego przez Dmitrija Głuchowskiego. I choć nie unikają potknięć technicznych, ich "Metro: Last Light" to gra,
Ukraińcy z 4A Games nie biorą jeńców. Doskonale czują atmosferę uniwersum wykreowanego przez Dmitrija Głuchowskiego. I choć nie ustrzegają się potknięć technicznych, ich "Metro: Last Light" to gra, która atmosferą i kalibrem ciężkości tematu śmiało może konkurować z takim "BioShock Infinite".



Świat postapokaliptycznego moskiewskiego metra, wykreowany przez Głuchowskiego, dawno już przekroczył granice dwóch książek tego autora. Projekt Metro Universe pozwala debiutantom i niezależnym pisarzom tworzyć kolejne powieści ulokowane w ponurym świecie rozerwanej nuklearną wojną Ziemi. Do tego dochodzi growa adaptacja pierwszej książki, czyli "Metro 2033". Opisywany tu sequel, czyli "Metro: Last Light" nie jest jednak kontynuacją powieściową. Nie mamy do czynienia z przełożeniem fabuły "Metro 2034" na zera i jedynki, a raczej innymi wydarzeniami dziejącymi się w tunelach moskiewskiego metra. Fabuła gry ma być zresztą rozszerzona i przepisana na powieść "Metro 2035", czego dobitnym dowodem są plakaty reklamujące nową książkę. Znajdziemy je na ścianach w niektórych etapach gry.



Historia wciąż traktuje o Artemie, którego znamy z poprzedniej części gry. Tym razem nasz bohater ma za zadanie złapać ostatniego ocalałego z zagłady Czarnego (w grze, w przeciwieństwie do powieści, stwory te przetłumaczono jako Cienie). Jedną z osi fabularnych jest podjęcie wątku komunikacji Artema z Czarnymi. Ponieważ nietrudno tu o spoilery, powiem tylko, że tajemnica Artema z "Metra 2033" zostanie całkowicie wyjaśniona. Jego mało fortunna pomoc przy bombardowaniu Czarnych rzuci przy okazji kolejny cień na psychikę bohatera. Gra, tak jak poprzedniczka posiada dwa zakończenia i podobnie jak w "Metrze 2033" zakończenie "dobre" jest raczej miłym, niekanonicznym dodatkiem.

Ogromną zaletą "Metra 2033" był ponury, przygnębiający świat, w którym resztki ludzkości zamieniły się w destylaty idei – zarówno w grze, jak i książce przetaczaliśmy się przez przerysowane społeczności faszystów, komunistów, kapitalistów czy obłąkanych sekciarzy. "Last Light" podejmuje te wątki – na pierwszy plan wysuwają się tu Czerwoni, czyli zmilitaryzowani mieszkańcy, którzy są iteracją najgorszych koszmarów czasu Stalina. Bezpieka, tortury czy egzekucje jeńców to norma. Spotkamy także i faszystów i zwykłych bandziorów. Ci ostatni nie mogą sobie na przykład darować small talka przed zgwałceniem porwanej kobiety. Jeśli nie zainterweniujemy, będziemy mogli z ukrycia posłuchać ciągu dalszego. Takie nieobowiązkowe konwersacje czy sytuacje, które wcale nie każą nam zbaczać z drogi, to siła "Last Light". Podobnie jak w "The Walking Dead", tak i w tej grze twórcy sprawnie grają na moralnym kompasie gracza. Nagroda za wtrącanie nosa w nie swoje sprawy też nie jest podawana wprost.



Gęstość atmosfery zbliża się do masy krytycznej, gdy wyjdziemy na powierzchnię. "Metro" to chyba jedyne uniwersum, w którym bardziej boimy się tego, co na górze niż potworów w mrocznych tunelach. Opuszczone pomieszczenia techniczne, zapomniane przez resztki ludzkości kanały czy zasiedlone przez szczuropodobne stwory stare stacje to betka w porównaniu z horrorem, który czeka na nas po wyjściu na zewnątrz. W grze, którą można by do cna wydoić z "mrocznych lochów", 4A Games po raz kolejny robi sprawną woltę i największe koszmary serwuje nam w świetle dnia lub na mglistych bagnach. I nie chodzi wcale o to, że non stop musimy mieć na twarzy maskę gazową albo że trafimy przypadkiem na obszar silnego napromieniowania.



"Last Light" nie jest grą dla agorafobów. Otwarta przestrzeń w pierwszej chwili zachwyca piękną wizją niemal impresjonistycznych plenerów. Ruiny wieżowców, stare kościoły, wraki samolotów z oddali wydają się nierealne, maźnięte kilkoma ruchami pędzla. Jest jasno, może i przyjemnie. Nawet upiorne bagna wyglądają zniewalająco w świetle księżyca. Zachwyceni, nieopatrznie włazimy w wodę. To nasz pierwszy i – zapewniam – ostatni moment nieuwagi. Spod fal wydobywa się plująca kwasem maszkara, która przy okazji budzi kogoś innego. Ze szczytu pobliskiego budynku podrywa się skrzydlate monstrum i zaczyna pikować w naszym kierunku. Wysokie trawy falują jak podczas sztormu. To stado przerażająco zręcznych monstrów pędzi na obiad z kruchego, ludzkiego mięsa. Pustkę po ludziach wypełniają żywe koszmary, które właśnie znalazły nowy, smaczny kąsek. Powietrze przeszywa kilka rozpaczliwych serii z karabinu. Po chwili oglądamy menu, w którym życzliwi twórcy pozwalają załadować ostatni stan zapisu.

Nie przypominam sobie gry, w której piękne otwarte przestrzenie budziłyby we mnie taki niepokój. Gwarantuję wam, że przyłapiecie się na poszukiwaniu miejsc, w których schronicie się przed Demonami patrolującymi niebo. A w razie inwazji innych kreatur, będziecie bronić tego skrawka terenu do ostatniej kropli krwi. Coś wspaniałego.



"Last Light" nie jest jednak pozbawione wad. Na szczęście dla ludzi zainteresowanych treścią, nie są one szczególnie uciążliwe. Zdarza się, że gra potrzebuje chwili, by załadować tekstury. Model strzelania jest mniej toporny niż w "Metrze 2033", ale nadal daleki od ideału. Na szczęście sporo sekwencji akcji możemy przejść, eliminując przeciwników z zaskoczenia. Gorzej, że konsola potrafi czasem odmówić współpracy, a AI pozostawia wiele do życzenia. Po tym, jak obejrzymy jakąś scenkę rodzajową bądź poczekamy na przejście patrolującego żołnierza, aktorzy zamierają na scenie. Generał, który kłócił się przed chwilą ze swoim kolegą, nieruchomieje na krześle. Żołnierz włazi gdzieś w kąt i patrzy tępo w ścianę. Trochę psuje to świetną atmosferę zaszczucia.

Wisienką na torcie jest oprawa dźwiękowa. Polonizację lepiej od razu sobie darujcie. Połowa rozmów w tle nie jest przetłumaczona, napisy znikają w losowych momentach, a jakość tłumaczenia jest daleka od ideału. Najlepszym wyjściem – podkręcającym zresztą klimat – jest włączenie rosyjskich głosów i angielskiego tłumaczenia (jeśli nie znacie języka).



"Metro: Last Light" to jedyna na rynku gra, w której możemy schlać się do nieprzytomności w barze, uszczęśliwić małego chłopca, znajdując zagubionego pluszaka, a potem przepuścić większość pieniędzy na prywatny pokaz tańca erotycznego. Czy warto zagrać w nową produkcję 4A Games? Zdecydowanie tak. Choć "Last Light" ma słabsze momenty, jeśli szukacie mocnej historii, gęstej atmosfery i pewnej spójnej wizji artystycznej, to gra dla was.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W 2005 roku na półki księgarń trafia książka pt. "Metro 2033" debiutującego rosyjskiego pisarza Dimitrja... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones