Recenzja filmu

Piąte: nie odchodź (2014)
Katarzyna Jungowska
Łukasz Simlat
Michalina Olszańska

Anioły i demony

Całość sprawia wrażenie wprawki: aktorzy raz po raz wpadają w pułapkę nadekspresji albo autoparodii, całość nie ma grama oryginalnej, wizualnej tożsamości, a urągająca naszej inteligencji
Mecenat Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej nad rodzimym kinem trwa już od dekady, ale taryfy ulgowej dla debiutantów nikt nie chce wycofać – wciąż tkwimy w błędnym przekonaniu, że talent rośnie wprost proporcjonalnie do doświadczenia. Debiutant to u nas "mały" reżyser: prawie taki jak duży, tylko mniej błyskotliwy, z gorszym warsztatem, węższą perspektywą i stępionym piórem. Nagroda im. Janusza Morgensterna dla "Piąte: nie odchodź" to policzek dla potencjalnych konkurentów Katarzyny Jungowskiej. Nie ma ona na swoją obronę nawet rebelianckiej legendy: choć jej film odpadł w pierwszym etapie komisyjnej weryfikacji, pomocną dłoń wyciągnęła Agnieszka Odorowicz. Wyświadczyła autorce niedźwiedzią przysługę.


 
Sporo tu toposów, którymi polskie kino oddycha przynajmniej od czasu Kieślowskiego. Jest zderzenie laickiej obyczajowości z chrześcijańską metafizyką (po mieście spaceruje Anioł w prochowcu grany przez Daniela Olbrychskiego), jest słuszna skądinąd krytyka autorytarnego modelu edukacji, wreszcie – napiętnowanie społecznej znieczulicy, wątek tabuizacji bezdomności oraz choroby psychicznej. Wszystkie te motywy spina historia piętnastoletniej Romy (Michalina Olszańska), która po śmierci matki stara się na powrót zbliżyć do zarobionego po łokcie ojca (Łukasz Simlat). Szukając azylu, dziewczyna wędruje pomiędzy mieszkaniem wyrozumiałej babci a szkołą tańca, zaś z pomocą ruszają jej niebiańskie zastępy. Psychomachię czas zacząć.

Taniec i miłość, anioły i demony, wariaci i cynicy, potrzeby duchowe i zacięcie społecznikowskie. Wszystko gotuje się w jednym garnku, ale efekt jest rozczarowujący – i to w najlepszym wypadku, czyli wtedy, gdy frazes jest skutkiem intelektualnego rozgorączkowania autorki, a nie narracyjnej fuszerki. Jungowska chce powiedzieć dużo, ale prześlizguje się przez każdy temat, zaś konsekwencji nie brakuje jej wyłącznie w realizowaniu poetyki współczesnej baśni. To świat pociągnięty grubą krechą, podzielony pomiędzy sceptyków a wierzących, rozpościerający się między światopoglądowymi bastionami. Także bohaterka, "współczesna nastolatka z problemami", to koniec końców inkarnacja romantycznego wzorca: uwznioślona poprzez własną wrażliwość, widząca, słysząca i czująca więcej, słowem: oderwana od rzeczywistości i odsyłająca do martwego mitu. 



Oczywiście, wszystko, co dobre, mieści się w sferze intencji. Trudno wymagać od reżyserki, żeby już przy pierwszym pełnometrażowym filmie wypracowała mocny autorski styl, niemniej całość sprawia wrażenie wprawki: aktorzy raz po raz wpadają w pułapkę nadekspresji albo autoparodii, całość nie ma grama oryginalnej, wizualnej tożsamości, a urągająca naszej inteligencji dosłowność każdej sceny zamienia film w pasmo trudnych do strawienia banałów. Poszukiwania duchowego pierwiastka sprowadzają się w obiektywie Jungowskiej do prostego "wóz albo przewóz"; do graniczącej z obłędem wiary w niewidzialne albo sceptycyzmu wynikającego z bezbrzeżnej samotności. Cóż, jeśli mam uwierzyć, że nie istnieje nic pomiędzy, będę potrzebował lepszego kina.
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones