Recenzja wyd. DVD filmu

Legion (2010)
Scott Stewart
Paul Bettany
Lucas Black

Anioły kontratakują

Pozbawiony polotu, na pewno niezbyt inteligentny, do bólu kiczowaty i zupełnie niepotrzebny, a jednak przyjemnie wymóżdżający.
Filmy przeciętne są zmorą każdego, kto o nich pisze. Niby wszystko jest w nich na swoim miejscu, kamera pracuje "po bożemu", muzyka brzmi przyzwoicie, aktorzy nie rażą sztucznością, a reżyser nie popełnia większych błędów, ale za cholerę nie ma się czego uchwycić. "Legion", debiutancki film Scotta Stewarta z pewnością nie jest jednym z takich obrazów. Tutaj nic nie jest uładzone i nic nie znajduje się także na swoim miejscu. Reżyser świadomie sięga po ekstremalne środki – pozwala aktorom, by przerysowywali swe role, dokonuje efektownych, acz kiczowatych stylizacji zdjęć, serwuje nam nadęte dialogi i wykorzystuje najtańsze chwyty rodem z kina grozy. Jakimś trafem jego film ogląda się jednak całkiem przyjemnie, a żenujące niedociągnięcia jednocześnie wywołują konsternację i bawią.

Nie warto wierzyć w to, co księża mówią o miłosiernym Bogu – zdaje się mówić Stewart. W jego filmie Stwórca nie jest ani szczególnie miłosierny, ani łaskawy. Właściwie jest całkiem nerwowy. Wkurzony tym, że ludzie zmarnowali większość jego darów, postanawia urządzić sobie małą Apokalipsę. Zsyła więc swych aniołów, by raz na zawsze pozbyli się rozczarowującego ludzkiego gatunku. Tyle tylko, że generał jego skrzydlatej armii, Michael (Paul Bettany) okazuje się bardziej miłosierny i postanawia samodzielnie ocalić nasz nędzny gatunek. W związku z tym przybywa na amerykańską prowincję, gdzie pośrodku niczego, w barze o wymownej nazwie "Paradise Falls" siedzi grupka ocalałych, a wśród nich Charlie (Adrianne Palicki), niezamężna dziewczyna o umiarkowanie dobrej reputacji będąca w ciąży z samym zbawicielem.

Gdyby kapituła przyznająca Złote Maliny wprowadziła kategorię "scenariuszowy nonsens roku", "Legion" byłby murowanym faworytem do zwycięstwa w tej rywalizacji. W apokaliptycznej wizji Stewarta wszystko jest bowiem tak przerysowane, że aż śmieszne. Lądujący na Ziemi anioł własnoręcznie ceruje sobie ranę po wyrwanych dla niepoznaki skrzydłach, prowincjonalna puszczalska okazuje się przyszłą matką Mesjasza, a pierdołowaty młodzieniec – bohaterem. Jeśli dorzucimy do tego hordy zombie, ekspresowy poród i pojedynek kung-fu między dwoma archaniołami – otrzymamy zabójczą mieszankę nonsensów. Nonsensów – dodajmy – efektownych. To właśnie efekty specjalne napędzają film Stewarta. Zanim zastanowimy się nad idiotycznością danej sceny, już zostajemy zarzuceni kolejnymi efektownymi elementami – ujęciem staruszki biegającej po suficie, faceta przemieniającego się w pokracznego pająka lub też herubinkowatego demona.

I to dzięki efektownym scenom "Legion" okazuje się filmem lekkostrawnym. Pozbawionym polotu, na pewno niezbyt inteligentnym, do bólu kiczowatym i zupełnie niepotrzebnym, a jednak przyjemnie wymóżdżającym. Z tego, że efekty są jedynym walorem filmu Stewarta, zdawał sobie sprawę wydawca, który na płycie DVD umieścił trzy dodatki, z których dwa poświęcone są temu, jak powstawały kolejne efektowne sekwencje filmu. I choć obok nich znajdziemy także wypowiedzi aktorów – to właśnie kulisy powstawania efektów specjalnych okazują się najbardziej interesujące. Czasem bardziej niż sama filmowa fabuła.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na ekranach kin widzieliśmy już wiele istot nadnaturalnych. Najwięcej z pewnością było wampirów... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones