Jak napisać recenzję czegoś, co jest uznane powszechnie za arcydzieło? Na początek, trzeba przyznać rację opinii publicznej i krytykom. "Rzymskie wakacje" to bez wątpienia arcydzieło. A już na
Jak napisać recenzję czegoś, co jest uznane powszechnie za arcydzieło? Na początek, trzeba przyznać rację opinii publicznej i krytykom. "Rzymskie wakacje" to bez wątpienia arcydzieło. A już na pewno w swoim gatunku. Z góry jednak trzeba zaznaczyć, że nie jest to film dla każdego, nie mniej jednak, każdy powinien go zobaczyć. Młoda księżniczka Anna (Audrey Hepburn) podróżuje po Europie. Jednak punktem docelowym, w którym dzieje się akcja, jest Rzym. Księżniczka jest znużona i sfrustrowana swoim, ustalonym według sztywnych reguł, życiem. Pewnego wieczoru następuje kulminacja jej frustracji i wymyka się z miejsca pobytu, aby zakosztować choć trochę prawdziwego życia. Poznaje dziennikarza, Joe Bradleya (Gregory Peck), dzięki któremu jej marzenie o posmakowaniu zwyczajnego życia się spełnią. Wszystko wydaje się trochę schematyczne, podobne do współczesnych, godnych pożałowania komedii romantycznych. Jednak trzeba pamiętać, że obraz ten ma już ponad 50 lat i to z niego czerpią twórcy dzisiejszych komedii tego typu. Tylko że dalej nie ma dowodu, że jest to arcydzieło. No to przyjrzyjmy się bliżej. Po pierwsze i najważniejsze, na uwagę zasługuje scenariusz. Jest śmiesznie, romantycznie i ogólnie tak, jak być powinno. Wiele scen z tego dzieła przeszło do historii kina, a to już o czymś świadczy. Na pewno sporo osób kojarzy scenę, kiedy Anna i Joe wkładają ręce do, owianych legendą, Ust Prawdy. Scena ta jest perfekcyjnie zagrana. Czytałem gdzieś, że Hepburn szczerze spanikowała, kiedy Peck zaczął symulować utratę ręki. W każdym razie, wygląda to bardzo realistycznie. Na uwagę zasługuje też zakończenie. Jeżeli ktoś spodziewa się tandetnego i powszechnego końca tej całkiem niezłej historii, jakie funduje nam z uporem maniaka współczesne Hollywood w tego typu produkcjach, to zdziwi się. Bo takie zakończenie, po pierwsze, popsułoby cały odbiór filmu, a po drugie niezły byłby to absurd. Zobaczcie, a pewnie zrozumiecie, co uważam za taki ‘absurd’. Kolejnym aspektem, na który po prostu trzeba zwrócić uwagę, jest aktorstwo. I to aktorstwo na najwyższym poziomie. Gregory Peck to Gregory Peck. W czasie kręcenia tego dzieła był u szczytu kariery, a występ w "Rzymskich wakacjach", tylko zwiększył jego popularność. Chodzi tutaj jednak o Audrey Hepburn, która zagrała mistrzowsko swoją rolę, a uhonorowanie Oscarem było tylko formalnością. Napisałem, że nie jest to film dla każdego. Z gatunku, przede wszystkim, jest skierowany do kobiet. Mężczyzn najzwyczajniej może nudzić. Jednak ja, jako mężczyzna, otwarcie powiem, że to najlepsza komedia romantyczna, jaką w życiu widziałem, a nie jest to mój ulubiony gatunek. Jednak zostańmy przy tym, że nie każdemu się spodoba, ale każdy powinien go docenić. Filmy wzorowane na tym dziele można wymieniać i wymieniać. Szkoda tylko, że żaden mu nie dorównał, a przypatrując się dzisiejszemu stanowi gatunku, pewnie szybko żaden nie dorówna. A szkoda.