Bajka o kulkach

Sceny zagłady wypadają nie najgorzej, choć nie należy spodziewać się rewolucyjnych efektów specjalnych.
Na początku były kulki. Akcja "Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia" zaczyna się od lądowania jednej z nich na Manhattanie, czyli ulubionym miejscu kosmicznych inwazji. Ludzkość, reprezentowana przez Amerykanów, wysyła oczywiście na spotkanie z tą nieznaną cywilizacją wojsko. Na szczęście wśród nieprzyjaznych kosmicznej substancji żołnierzy znajduje się jedna sprawiedliwa, bakteriolog Helen Benson (Jennifer Connelly). Tymczasem z kulki wyodrębnia się przedstawiciel pozaziemskich cywilizacji: Klaatu, przybierając ziemską powłokę Keanu Reevesa. Cała dalsza historia to zmagania o losy naszej planety, zagrożonej bezmyślną eksploatacją środowiska naturalnego. Bohaterskie potyczki pani doktor ogląda się oczywiście z sympatią, bo Connelly jest ładna i... jest ładna. Gdy reżyser zaczyna z kolei sugerować możliwość romansu między Helen a Klaatu, widz z niecierpliwością czeka, aż ciężar ratowania Ziemi zostanie przeniesiony z barków na lędźwie. Nic dziwnego - skoro widzi się przed kamerą dwójkę seksownych wykonawców, spaczony umysł zaczyna produkować międzygalaktyczne wizje erotyczne. Ostatnie zdanie o aktorstwie w filmie: Keanu Reeves nareszcie dostał rolę, w której mógł się spełnić. Zagrał milczącego kosmitę. Obsadowy strzał w dziesiątkę! Obok standardowych rozrywek, jakie oferuje kino katastroficzne, "Dzień..." stara się też przekazać parę mądrych prawd. Nawiązania biblijne (kule jako Arka Noego, Sodoma i Gomora w obliczu katastrofy) mieszają się z filozofią zen (reinkarnacja), by na koniec zagęścić się za pomocą New Age'owych motywów. Te "refleksje" stoją na jeszcze niższym poziomie niż anarchistyczne gadki Jokera w "Mrocznym rycerzu", ale nie spodziewaliście się chyba filozofii Nietzschego? Wiemy jednak, że jak ufole zrobią inwazję, to na pewno nie będzie już niczego. Oglądając katastroficzne filmy, zawsze zastanawiam się, skąd w amerykańskim kinie tak silna potrzeba wizualizacji unicestwienia i "martyrologii" własnego narodu? Być może bierze się ona z braku w historii tej nacji rzeczywistego cierpienia, które mogłoby usprawiedliwiać panoszenie się poza granicami własnego państwa? Porzućmy jednak mętne rozważania polityczne i rzućmy okiem na walory dzieła. Najlepiej wypada więc możliwość spojrzenia na ludzkość oczami cywilizacji pozaziemskiej. Sceny zagłady też wypadają nie najgorzej, choć nie należy spodziewać się rewolucyjnych efektów specjalnych. Ot, sprawna rzemieślnicza robota z Fabryki Snów. Jeśli jednak tak bardzo zależy Wam na "głębszym" podejściu do tematu, obejrzyjcie sobie oryginał z lat 50., który dziś uznawany jest za klasykę gatunku. Film ten ma jednak pewną niezaprzeczalną wadę - w jego obsadzie nie figuruje słodziutka Connelly.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie ma to jak science Fiction. Przekonaliśmy się o tym nieraz za sprawą takich produkcji jak "2001:... czytaj więcej
USA ma w kinie przekichane. Deszcz meteorytów, wroga cywilizacja pozaziemska, zmutowane chomiki...... czytaj więcej
Lata 50. i 60. XX wieku to okres rozkwitu kina science-fiction. Efektem boomu, który nie miał później... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones