Recenzja filmu

Artysta (2011)
Michel Hazanavicius
Jean Dujardin
Bérénice Bejo

Bezdźwięku czar

W dzisiejszych czasach, kiedy prym wiedzie kino 3D, a publiczność wzrusza się, oglądając Kate Hudson, Justina Timberlake'a czy Katharine Heigl w komediach romantycznych, bądź ekscytuje się
W dzisiejszych czasach, kiedy prym wiedzie kino 3D, a publiczność wzrusza się, oglądając Kate Hudson, Justina Timberlake'a czy Katharine Heigl w komediach romantycznych, bądź ekscytuje się kolejną produkcją Michaela Baya, trafiła się perełka, istna róża w bagnie hollywoodzkich produkcji. "Artysta", jak pisała M. Grochowska w swojej recenzji, to hołd dla kina niemego z lat 20., kiedy to widz nie słyszał dźwięku, rozmów, musiał uruchomić swoją wyobraźnię, a do wykorzystania miał tylko czarno-biały obraz.

Pięknie opowiedziana historia, bardzo uniwersalna, w której młodość, nowoczesność i technika wypierają to, co stare, zużyte i niepotrzebne. W "Artyście" kino nieme powoli przechodzi do lamusa, ustępując miejsca obrazom z dźwiękiem. Młodzi zastępują starych. Czemu tak jest? Bo publika to twór wymagający, który szybko się nudzi. Widz to klient, źródło dochodu dla aktorów, reżysera, a przede wszystkim dla producentów. To producent wykłada kasę na film i żąda, aby mu się to zwróciło z nawiązką. Dlatego Al Zimmer (John Goodman znowu w formie) nie ma skrupułów, aby zrezygnować z Valentina (genialny Jean Dujardin) - aktora starej daty, utożsamianego z kinem niemym, dla młodziutkiej Miller (urocza i słodka, ale z charakterkiem Bérénice Bejo), wschodzącej gwiazdy. Kariera Valentina chyli się ku końcowi, kiedyś bożyszcze tłumów, idol, którym zauroczona jest Miller, w momencie pojawienia się dźwięku zostaje z niczym, bez pieniędzy, bez perspektyw na lepsze jutro, a jego fani o nim powoli zapominają, bo mają nową gwiazdę (Miller).

Bardzo trudne to zadanie dla współczesnych twórców odświeżyć temat kina niemego. Wiadomo, że dzisiejsza widownia to ludzie młodzi, którzy nie pamiętają albo być może nie wiedzą, że kiedyś dźwięku w filmie nie było. A warto, może właśnie dzięki "Artyście", powrócić do lat 20. i 30. XX wieku i poznać od podszewki historię X Muzy. Rozkoszować się czarno-białymi zdjęciami, stylistyką tamtych lat, kiedy to mężczyźni czarowali zalotnym wąsikiem, a kobiety uwodziły prostymi fryzurami i strojami, pozostając przy tym kobiece. To, co serwuje nam duet Dujardin&Bejo, to prawdziwa uczta dla oka. W swoich gestach, mimice twarzy ukazują szeroką gamę emocji, uczuć. Nie jest im potrzebny do tego dźwięk czy współczesna technologia. Wystarczy naturalność i spontaniczność.

Najnowszy film Hazanaviciusa powstał dla widzów dzisiejszych, tych, którzy oczekują od kina czegoś nowego. Z roku na rok jesteśmy zasypywani kolejną częścią "Piły", 3D zostaje powoli wyparte przez 5D, a film zrobiony w 99% z samych efektów specjalnych nie jest już atrakcyjny, jest tylko dobry. I nagle pojawia się "Artysta". Film czarno-biały, z minimalną ilością dialogów, bez dźwięku. To nie jest kolejna część powrotu do przeszłości. To właśnie magia kina. Jest nieprzewidywalne, zaskakujące. I za to właśnie je kocham.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kino nieme dla Hollywood umarło mniej więcej wraz z nadejściem wielkiego kryzysu i zniesieniem... czytaj więcej
Cóż napisać o filmie, który jest jedną z najczęściej komentowanych pozycji roku? Michel Hazanavicius... czytaj więcej
Na przestrzeni blisko jednego wieku kino przeszło długą drogę, ewoluując z niemych, ruchomych obrazków w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones