Recenzja serialu

Życie na fali (2003)
Daniel Attias
David Barrett
Peter Gallagher
Kelly Rowan

Co się wydarzyło w Orange Country

Miłośnikiem wszelkiej maści seriali obyczajowych byłem jeszcze w latach 90-tych, kiedy w telewizji hulała "Dynastia" i "Doktor Queen", a wybór stacji sprowadzał się do dwóch kanałów
Miłośnikiem wszelkiej maści seriali obyczajowych byłem jeszcze w latach 90-tych, kiedy w telewizji hulała "Dynastia" i "Doktor Queen", a wybór stacji sprowadzał się do dwóch kanałów telewizji publicznej. Po latach konkurencja zarówno wśród programów, jak i stacji wyraźnie wzrosła, co przyniosło wielki pożytek w jakości emitowanych seriali. Dzieckiem ewolucji stał się między innymi telewizyjny przebój stacji FOX, "O.C." w rodzinnym języku Polaków znany jako "Życie na fali". Przyznam szczerze, byłem sceptycznie nastawiony do tego serialu. Fakt faktem, słyszałem wiele pochlebnych opinii na temat "Życia", jednak w większości były to opinie szkolnej gawiedzi, która dla mnie autorytetem w kwestii gustów nigdy nie była. Sam przecież wiele lat temu zachwycałem się młodzieżowym hitem "Beverly Hills 90210", na który dziś spoglądam z dystansem, żeby nie napisać politowaniem. Sceptycznie nastawiony zasiadłem przed ekranem, by delektować się jednym z największych telewizyjnych przebojów dla młodzieży . W pierwszym odcinku poznajemy głównych bohaterów show. Ryan, młodociany przestępca trafia pod skrzydła bogatej rodziny w Newport. Szybko zaprzyjaźnia się z przyszywanym bratem, Sethem, neurotycznym wielbicielem komiksów. Seth kocha się w zarozumiałej i bezczelnej Summer, nie zwracającej uwagi na dziecinnego, niezdarnego chłopaka. Sam Ryan niebawem spotka piękną (choć zależy dla kogo) dziewczynę z sąsiedztwa, Marrisę. Jak szybko się przekona, życie bogatych ludzi nie jest usłane różami, a ich problemy często (i z pozoru) bywają niemożliwe do rozwiązania. Nie będę ukrywał, mamy do czynienia ze słodkim cukierkiem w pięknym, lśniącym opakowaniu. Serial nie grzeszy oryginalnością, trąci infantylizmem, a nie rzadko banałem. Relacje między bohaterami są spłycone i przypominają sinusoidę - w jednym odcinku, Ryan i Marrisa są romantycznymi kochankami, by w następnym epizodzie chłopak bez słowa porzucił ją dla dziewczyny w ciąży. Przykładów takich jest więcej i trudno się rozpisywać o błędach w scenariuszu. Jest ich naprawdę wiele. Z każdym kolejnym odcinkiem serial jest coraz bardziej wtórny, a scenarzyści prześcigają się w wymyślaniu coraz to większych bzdur (np. lesbijski romans jednej z bohaterek). Co odcinek w Newport wydawane jest przyjęcie, a przyjęcie w serialu "Życie na fali" równa się niczemu innemu jak bójce, obyczajowemu skandalowi lub początkowi nowego romansu. I tak w kółko, bez przerwy? Największych zarzutem wobec serialu jest jednak przewidywalność. Bez większego trudu odgadywałem, co wydarzy się kilka, kilkanaście scen dalej. Scenarzyści nie zrobili dosłownie nic, by mnie zaskoczyć. Wszystko napisane jest według matematycznego wzoru. Nie ze mną te numery? Recenzja ta wyglądałaby zupełnie inaczej, gdybym poprzestał oglądanie "Życia na fali" na pierwszym sezonie. Bo jak pisałem, serial ten to słodki cukierek w ładnym opakowaniu, który do pewnego momentu smakuje dość wybornie. Twórcy rewelacyjnie rozwinęli wątek miłosny Setha i Summer. Adam Brody (Seth) i Rachel Dawson (Summer) prócz Petera Gallaghera (Sandy, ojciec Setha) to najmocniejsze punkty w obsadzie. Może dlatego, że ich postacie są najciekawsze i wprowadzają do serialu dużo humoru, który nierzadko ratuje infantylizm produkcji. Reszta bohaterów nie jest już tak interesująca, a romans głównego bohatera (Ryan) z główną bohaterką (Marrisa) uważam za kulę u nogi tego serialu. Rozumiem, że miał to być koń pociągowy "Życia na fali", jednak tak się nie stało. Wina to pewnie słabego aktorstwa (okropna, sztywna Mischa Barton) i marnego pomysłu, jak rozwinąć to uczucie. Niestety wszystkie atuty serialu, które wymieniłem w pewnym momencie się kończą. Seth i Summer już nie zachwycają, a ich rozstania i powroty stają się nużące. Nie dziwię się, że serial skończył swój żywot na czwartym sezonie. Zbyt łatwo przeszedł z brawurowego serialu dla młodzieży, którym był przez chwilę, w pustą telenowelkę pełną absurdów. Ja obejrzałem serial tylko i jedynie z przywiązania do bohaterów. Z pewnością nie jest to i nigdy nie był serial nowej generacji. Porównywanie "Życia na fali" do nowoczesnych seriali typu "Zagubieni", "Chirurdzy" czy "Gotowe na wszystko" jest nie na miejscu i jest obrazą dla utalentowanych scenarzystów. Właśnie ich zabrakło w decydującym momencie w Orange Country.
1 10
Moja ocena serialu:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W latach dziewięćdziesiątych, kiedy ogromny sukces święciło "Beverly Hills, 90210", serial wyświetlany w... czytaj więcej
"Życie na fali" stał się jednym z najpopularniejszych serialów w Stanach Zjednoczonych. Zaraz po takich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones