Recenzja filmu

Metropolis (2001)
Rintaro
Toshio Furukawa
Kôki Okada

Cudownie nierówny film

Z pewnością wieść o premierze DVD tego filmu w Polsce była bardzo radosną nowiną dla miłośników anime - i nie bez powodu tak się cieszyliśmy. Szukałam tego filmu przez jakiś czas, aż, ku memu
Z pewnością wieść o premierze DVD tego filmu w Polsce była bardzo radosną nowiną dla miłośników anime - i nie bez powodu tak się cieszyliśmy. Szukałam tego filmu przez jakiś czas, aż, ku memu zaskoczeniu, natrafiłam nań w wypożyczalni Beverly Hills i przekonałam się, że warto było szukać. W wielkim Metropolis, mieście przyszłości, Książe Red planuje osadzić na tronie idealnego robota. Jego przybrany syn Rock nienawidzi maszyn i postanawia zgładzić Timę. Do akcji zostaje wmieszany Kenichi, bratanek reportera, z którym przybył do miasta. Dzieło Rintaro zaskoczyło mnie. Spodziewałam się typowego japońskiego anime, pośredniego między cyberpunkiem jak "Ghost in the Shell" a bardziej "familijnymi" filmami jak twórczość Miyazakiego. Ale nie. Jest inny, bo jest bardziej europejski. Równocześnie wiele tam elementów, jakie posiada tradycyjne anime. Oczywiście dzieło Rintaro oszałamia pięknem wizualnym. Widać tu jednak bardzo wyraźnie różnicę między tradycyjną animacją a komputerową. Raz zachwycamy się niemal idealnym, krystalicznie czystym obrazem, po chwili zaś oglądamy rysunkowe postacie. Akcja toczy się wartko, na szczęście jednak mamy tu chwile "postoju", wyciszone, cudowne obrazy. Do najpiękniejszych z nich należy chyba scena z Timą rozświetloną tajemniczym blaskiem, z przepięknie falującymi włosami. Historia jest dość banalna, a cały film chwilami niestety bardzo dziecinny, ale zjawiskowa Tima jednak wzrusza... Poza tym niesmak po nieco ckliwych momentach zaraz znika, gdy tylko na scenie pojawiają się rozbrajające roboty, czemu towarzyszy jazzowa muzyka rodem z lat trzydziestych. Cały film jest taki - przeskakuje z poważnych scen w zabawne obrazy, kpiące z patosu poprzednich "ujęć", wyśmiewające dramatyzm tego, co wokół się dzieje, np.: wszędzie wokół walą się budynki, wybuchają pożary, ludzie dobijają roboty, a Kenichi ratuje Timę... i znów towarzyszy temu beztroska melodia "I can't stop lovin' you" Raya Charlesa... To właśnie powoduje, że film nie narusza granicy dobrego smaku, nie zniesmacza nas wzruszającymi scenami, nie gra natrętnie na uczuciach widza. "Metropolis" nie jest filmem przeznaczonym jedynie dla miłośników anime - z czystym sumieniem mogę polecić go każdemu: dziecku, rodzicowi, młodzieży, jako na tyle europejski, że dla takich widzów zrozumiały, i na tyle japoński, że czuć w nim powiew nowości. Nie mogę "Metropolis" uznać za film idealny. Są tu drobne potknięcia, parę niedopracowanych scen. W drugiej połowie filmu reżyser wkracza na niebezpieczny grunt - wydarzenia nabierają wielkiego znaczenia, istnienie świata okazuje się zależne od jednego robota, itd, itd... To nieco skojarzyło mi się z "Władcą Pierścieni" i spowodowało uczucie niesmaku. Jednak finałowe sceny rekompensują te dłużyzny. Rintaro stworzył coś oryginalnego wśród wielu specyficznych i dość podobnych do siebie japońskich produkcji. A to się ceni.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Anime "Metropolis" jest bodajże trzecią znaną na świecie wizją dzieła o takim tytule: w roku 1927... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones