Czas wyboru

"Zero Time Dilemma" to zwieńczenie serii, na jakie zasłużyli cierpliwi fani. To najodważniejsza, najbardziej intrygująca koncepcyjnie jej odsłona.
"Zero Escape: Zero Time Dilemma" - recenzja
"Zero Time Dilemma" to gra, której miało nie być. Chociaż tuż po premierze "Virtue's Last Reward" Kotaro Uchikoshi zapowiadał rychłą kontynuację (każdy, kto tytuł ukończył, wie doskonale, ile kluczowych pytań pozostawiał finał), to im więcej upływało czasu, tym ciemniej malowała się jej przyszłość. I kiedy już wydawało się, że zwieńczenie opowieści nigdy nie opuści deweloperskiego piekła, nastąpił cud: fanowska społeczność przedsięwzięła akcję pod kryptonimem "Operation Bluebird" i wspólnymi siłami przekonała wydawcę do sfinansowania finałowej części. Pełna zawiłości fabularnych seria przebyła więc równie krętą drogę na półki sklepowe. Pytanie tylko, czy było warto. Przewrotnie odpowiem już teraz: zdecydowanie tak. 



"Zero Time Dilemma", tradycyjnie już dla serii, opowiada historię dziewięciorga osób zamkniętych wbrew ich woli w labiryncie morderczych zagadek i mierzących się z enigmatycznym Zero. Gra czerpie pełnymi garściami z siermiężnego klimatu poprzednich odsłon i raz jeszcze koncept fabularny obudowuje wokół mnogości zakończeń. Tym razem jednak twórcy idą krok dalej i całą opowieść snują za pomocą niepowiązanych czytelną chronologią epizodów. Zabieg ten jest następstwem założeń fabularnych: nieszczęśnicy bowiem, za sprawą umieszczonych na ich dłoniach bransolet, zostają co 90 minut pozbawiani wszelkich wspomnień dotyczących poprzednich fragmentów. Jeśli dodamy do tego fakt, że seria "Zero Escape" niezmiennie flirtuje z teorią rzeczywistości alternatywnych, otrzymamy chaos totalny. Historia już od pierwszych godzin tonie w niejasnościach, tylko po to, by w drugiej połowie spiąć wszystko w idealną całość. Nie da się wytłumaczyć fenomenu fabuły "Zero Time Dilemma" bez zdradzania jej tajemnic, musicie więc uwierzyć mi na słowo: ta gra to mistrzostwo świata w opowiadaniu.



Tematyka scenariusza nowej części krąży wokół decyzji oraz związanego z nimi rachunku prawdopodobieństwa. Podczas gry wielokrotnie wybrać musimy los jednej lub wielu bohaterów, niekiedy idąc przy tym na fatalne w skutkach kompromisy. I chociaż możemy bez problemu powtórzyć dany fragment epizodu, to jednak ciężar tych decyzji daje się odczuć za każdym razem, poniekąd z powodu znacząco zwiększonego poziomu brutalności. Kreatywność twórców nie zna granic, a koszmarne sceny mordu na długo zapadają w pamięci. Dość powiedzieć, że jedna z pierwszych egzekucji, na które możemy natrafić, zmienia nieszczęśników w plamę za sprawą fluorowodoru. 



Rozgrywka najnowszej odsłony bardzo mocno przypomina to, co znamy z "Virtue's Last Reward": etapy o charakterze visual novel przeplatają się tutaj z łamigłówkami. Druga sekcja pozostała bez zmian: raz jeszcze przemieszczamy się po środowisku 3D, odnajdując poszlaki, które mają pomóc w rozwiązaniu danej zagadki. Bardzo mocny zwrot nastąpił jednak w prezentacji części fabularnej. Typowy dla "tekstówek" statyczny kadr został zastąpiony myszkującą kamerą 3D i animowanymi cutscenkami. Inspiracji dla tej decyzji nie trzeba długo szukać: na pierwszy rzut oka kojarzy się ona z przygodówkami Telltale Games, z "The Walking Dead" na czele. 



Plany dynamiczniejszej, bardziej filmowej prezentacji niweczy niestety oprawa, po której wyraźnie widać braki w budżecie. Pomieszczenia, do których trafiamy, prezentują się na Vicie całkiem nieźle. Najbardziej cierpi element kluczowy w budowaniu dramaturgii, czyli cutscenki. Głównym problemem okazują się animacje: nadmiernie uproszczona i nienaturalna gestykulacja w połączeniu z symboliczną mimiką i kiepskim lipsynkiem, daje opłakany efekt. W rezultacie fabularnym scenkom bliżej w "Zero Time Dilemma" do teatru lalek, aniżeli mrożącego krew w żyłach thrillera, jakim w rzeczywistości jest. Na szczęście da się do tej pokraczności przyzwyczaić i po 2 godzinach grania nie przeszkadza w odbiorze znakomitych dialogów i fenomenalnej, szkatułkowej fabuły.

Ścieżce dźwiękowej tytułu należy się oddzielny pean. Skomponowana przez Shinjiego Hosoe oprawa nie tylko podkreśla, ale niekiedy kreuje zawiesisty klimat gry. Wraz z postaciami z dwóch poprzednich odsłon powracają tu znane, zremasterowane motywy, jednak prawdziwy przebłysk geniuszu stanowią nowe kompozycje. Chłodne i arytmiczne ambientowe kawałki idealnie ubierają zdarzenia, w których uczestniczymy, zaś bardziej melodyjne utwory skutecznie śrubują dramaturgię. Jedynym zgrzytem jest koszmarny dubbing, jednak na szczęście twórcy pozostawili możliwość wyboru japońskiej ścieżki dialogowej. 



"Zero Time Dilemma" to zwieńczenie serii, na jakie zasłużyli cierpliwi fani. To najodważniejsza, najbardziej intrygująca koncepcyjnie jej odsłona, która odpowiada na najważniejsze pytania postawione w "Virtue's Last Reward". Niedopracowana warstwa wizualna odbiera jej trochę uroku, a kampowy dubbing uwiera, jednak sama intryga wciąga bez reszty. Warto przymknąć oko na powyższe niedociągnięcia – gra odpłaca się po tysiąckroć.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones