Czy to spełnienie marzeń fanów Skyrima?

Gdy po "Skyrim" okazało się, że powstanie sieciowy świat Elder Scrolls, w środowisku fanów serii zawrzało. ZeniMax Online udało się jednak skończyć "The Elder Scrolls Online" i, nie bez
Gdy po "Skyrim" okazało się, że powstanie sieciowy świat Elder Scrolls, w środowisku fanów serii zawrzało. ZeniMax Online udało się jednak skończyć "The Elder Scrolls Online" i, nie bez problemów, wypuścić na rynek. Jest nieźle, ale mogło być znacznie lepiej.



Świat Elder Scrolls jest na tyle dobrze skonstruowany, że w zasadzie nie ma problemu z osadzeniem akcji w dowolnym momencie. ZeniMax Online wykorzystało to, umiejscawiając fabułę gry znacznie wcześniej, niż wydarzenia znane choćby ze "Skyrim". Głównym wątkiem jest bezkrólewie, daedryczny książę Molag Bal oraz niejaki Mannimarco, którego znacznie lepiej pamiętamy choćby z "Daggerfall" jako King of Worms.

To tylko jeden przykład na to, jak fanom serii mogą umilić życie twórcy "Elder Scrolls Online". Sam główny wątek fabularny jest napisany naprawdę nieźle i nie odstaje od poziomu, do którego przyzwyczaiły nas dawne odsłony "The Elder Scrolls". Co ciekawe, jest tu całkiem sporo zadań pobocznych z bardzo dobrą oprawą narracyjną i rozgrywką. Choć rdzeniem są zadania polegające na przejściu przez jakiś loch albo znalezieniu danych przedmiotów, które wypadną z wrogów, wokół nich zbudowana jest zawsze jakaś ciekawa historia. 



Teren gry jest ogromny. Fani sagi o zwojach będą mieli używanie. Niestety gargantuiczne połacie terenu nie zostały zapełnione wystarczającą liczbą ciekawostek. W "Skyrim", "Oblivion" czy "Morrowind", dokądkolwiek byśmy poszli, zawsze natykaliśmy się na dwa lochy, trzy mikromisje oraz tonę żelastwa. W "The Elder Scrolls Online" jedziemy na koniu przez pustkowia. Może i są to po części wymogi gry sieciowej, ale już "Guild Wars 2" pokazało, że można stworzyć bogaty świat, pyszniący się detalami. Tu tego nie ma, a jeśli już mamy więcej szczegółów, niejednokrotnie zdarza się, że... doczytują się w locie. Nie zdziwcie się, gdy po załadowaniu gry albo nawet nowej lokacji będziecie musieli poczekać, aż magicznie pojawi się przed Wami jakiś bohater niezależny.



Te niedoróbki wynagradza system rozwoju. ZeniMax Media postanowili nie zmieniać tego, co jest wizytówką serii, czyli podnoszenia poziomu umiejętności przez jej używanie. Niektóre cechy są charakterystyczne dla danej klasy postaci, inne determinowane są przez rasę, a reszta – przez broń. Każdą umiejętność możemy opanować do poziomu mistrza, a potem zmutować, dodając np. obrażenia obszarowe albo efekt krwawienia. Trzeba się czasem mocno zastanowić, czy zmienić jakąś umiejętność, czy jednak zainwestować w coś nowego.



Unikalność systemu "Elder Scrolls", czyli budowanie dowolnej postaci, także znalazła tu swoje miejsce. Możemy zacząć jako Nightblade, czyli – z grubsza – odpowiednik łotra, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by nasz łotr zamiast dwoma sztyletami posługiwał się na zmianę łukiem i mieczem dwuręcznym. Templariusz zaś może być postacią czystego wsparcia i leczyć znajomków albo świętym wojownikiem, którego mocne i szybkie ataki sprowadzą niejednego "mobka" do parteru.



Sami wrogowie to ciekawa sprawa. Rzadko kiedy zdarza się w MMORPG-u, by już pierwsi, niskopoziomowi przeciwnicy stanowili dla nas wyzwanie. W "Elder Scrolls Online" walka z dwoma wrogami naraz niejednokrotnie skończy się porażką. Bardzo miła rzecz, bo sprawia, że do każdej większej walki podchodzimy z ostrożnością.

Niestety, "Elder Scrolls Online" nie jest tak cudowne, jak mogłoby się wydawać. Przed premierą można było pograć kilka dni w ramach tzw. wczesnego dostępu. Niestety, twórcy na czas premiery oraz dwa dni przed... wyłączyli możliwość logowania się do gry. Tłumaczone było to startem "ESO" na całym świecie jednocześnie i chęcią dopracowania całości, byśmy mogli grać bez przeszkód od premiery. Super, ale po co były w takim razie te wszystkie testy wersji beta? Jeśli ktoś myśli, że po premierze "ESO" działało perfekcyjnie, ten jest w błędzie. Nie dość, że po becie zostały niektóre koszmarne błędy, np. uniemożliwiające ukończenie jakiejś misji, to pojawiło się znacznie więcej błędów i niedoróbek. W "ESO" nie mamy domu aukcyjnego jako takiego, ale jeden z typów gildii umożliwia handel przedmiotami. W efekcie chat gry zalewany jest ustawicznymi ofertami graczy przeplecionymi z komunikatami w stylu "Dołącz do gildii handlowej, przyjmujemy każdego". I wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że w pewnym momencie gildie... przestały działać, a lista znajomych u wielu graczy została wyczyszczona. 



Tydzień po premierze powyższe błędy nie zostały naprawione, w dodatku gra często nie doczytywała kluczowych postaci i przedmiotów. Ale wciąż dałoby się to przeżyć, gdyby nie dwie rzeczy. Pomoc techniczna prawie w ogóle nie istnieje. Wygląda na to, że gdy już zapłacimy za grę, twórcy mają nas gdzieś. Druga rzecz to abonament. Zrozumiałbym potknięcia i niedoróbki, ba!, nawet kiepski support, bo to nie nowość. Ale takie rzeczy można tolerować w grach, za które nie płaci się ani grosza. Twórcy "ESO" biorą od nas pieniądze za samą grę, a potem dokładają opłatę za abonament. W efekcie co miesiąc musimy płacić za grę, która wciąż ma błędy z wersji beta, a w dodatku jest niestabilna i kłopotliwa w użyciu. Nie tak to miało wyglądać.



Czy warto zagrać w "Elder Scrolls Online"? Trudno powiedzieć. Z jednej strony, gra dostarcza wiele radości każdemu, komu podobały się dawniejsze odsłony sagi o zwojach. Ma niezły system walki, genialnie rozwiązany rozwój postaci i wiele ciekawych uzupełnień do kontynentu Tamriel. Z drugiej, wciąż boryka się z potwornymi błędami i niedoróbkami, a wymaga opłat miesięcznych... Moim zdaniem lepiej poczekać miesiąc albo dwa. ESO nie zniknie, a może będzie trochę bardziej stabilne.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones