Recenzja filmu

Rock the Casbah (2012)
Yariv Horowitz
Yotam Ishay
Roy Nik

Dach i mrok

Horowitz sprawiedliwie rozdziela racje, subtelnie zarysowuje relacje między bohaterami i powstrzymuje się od demonizowania którejkolwiek ze stron. Choć w jego filmie roi się od – momentami
Jest rok 1989, trwa pierwsza intifada. Izraelscy żołnierze tańczą do brytyjskiej klasyki rocka, z głośników płyną dźwięki kawałków The Who i The Clash. Żołdacy się stroszą, szykują karabiny, ładują magazynki z gumowymi kulami, ale w pogotowiu trzymają również te z ostrymi – na wypadek, gdyby miejscowi posunęli się za daleko. Owa demonstracja siły szybko zamienia się w świadectwo słabości. Gdy od zrzuconej z dachu pralki ginie jeden z żołnierzy, reszta oddziału dostaje rozkaz prowadzenia obserwacji z dachu pobliskiego domostwa. W tej spalonej słońcem betonowej pułapce upłynie im reszta dnia, weekendu, tygodnia. Nie będzie kogo straszyć i do kogo strzelać – choćby gumowymi kulami.

"Strefa Gazy jest nam potrzebna jak druga dziura w dupie" – podsumowuje kąśliwie sytuację kapitan, po czym zdejmuje mundur i biegnie wykąpać się w Morzu Śródziemnym. Prawda, ale w końcu rozkaz to rozkaz. Kolejne dni upływają "dachowemu komandu" na pilnowaniu własnego cienia i wypatrywaniu Palestyńczyka, który zrzucił pralkę. Ktoś przynosi radio, ktoś inny przygarnia bezpańskiego psa, jeden z bohaterów idzie za potrzebą, drugi bawi się w zabijanego z synem gospodarzy. Reżyser podpuszcza widza dynamicznie zmontowaną sceną krwawego starcia z bojówkami OWP, by za chwilę ukazać wojnę w jej prawdziwym, nieefektownym obliczu, a prowadzących ją żołnierzy – w sytuacji najtrudniejszej: gdy zostają sami ze sobą i muszą mierzyć się z prywatnymi lękami i demonami, zmagać z własnym charakterem.

Stojący za kamerą Yariv Horowitz służył w wojskowym oddziale edukacyjnym. Ma też na koncie wideoklipy, reklamy telewizyjne i filmy dokumentalne. "Rock Ba-Casba" to jego fabularny debiut i widać w nim, jak doskonale reżyser czuje krótkie formy: obyczajowe mikroscenki, zakończone niespodziewaną puentą anegdoty, wybijające się z narracyjnej tkanki filmu interludia. To z nich zbudowany jest zresztą centralny konflikt filmu, klincz naznaczonej piętnem zdrajców rodziny oraz okupujących jej dach żołnierzy. I pozostaje żałować, że twórca nie poszedł tropem "Ziemi niczyjej" Tanovicia albo "Libanu" Maoza i nie zamknął całej akcji filmu na tej niewielkiej przestrzeni – bo jeśli coś poważnego można jego utworowi zarzucić, to właśnie dramaturgiczną niespójność, zbyt częste i miejscami niezbyt umiejętne żonglowanie nastrojem opowieści.  

Horowitz sprawiedliwie rozdziela racje, subtelnie zarysowuje relacje między bohaterami i powstrzymuje się od demonizowania którejkolwiek ze stron. Choć w jego filmie roi się od – momentami nieco nachalnej – symboliki, a bohaterowie przypominają czasem chodzące postulaty (od wrażliwego humanisty, przez abnegackiego luzaka, do uzależnionego od adrenaliny świra), całość jest stonowana i konsekwentnie poprowadzona. Dokładnie tak powinno się robić kino antywojenne, w którym wilka z lasu wywołuje głównie obezwładniająca nuda.
 
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones