Recenzja filmu

Django (2017)
Étienne Comar
Reda Kateb
Cécile De France

Django w łańcuchach

Comar z Katebem sprytnie budują dramaturgię postaci Reinhardta. Django chowa się bowiem za maską nonszalancji, trzyma "fason". Ale w jego relacjach z kobietami – charakterną matką, wycofaną
W 1943 roku Django Reinhardt wykręcił się z wyjazdu do Berlina, by nie dać występu przed Goebbelsem. 70 lat później film o słynnym jazzowym gitarzyście otwiera festiwal filmowy w Berlinie i nie jest to przypadek. Reżyserski debiut scenarzysty i producenta Étienne’a Comara ("Ludzie boga", "Moja miłość") zadaje aktualne pytanie o rolę artysty w burzliwych politycznie czasach. Sięga do przeszłości, by naświetlić teraźniejszość, opowiada o napiętej relacji między sztuką a polityką. Reinhardt odżywa na ekranie kinowym, by dać przykład i sprowokować do refleksji nad ewentualnymi analogiami między "wtedy" a "teraz". Ironia "Django" polega jednak na tym, że choć film bardzo "chce" być na czasie, w zasadzie mógłby powstać 50 lat temu. I nie chodzi o to, że produkcje sprzed pół wieku były słabe. Raczej o to, że debiut Comara jest po akademicku szlachetny i nudny.

A nie powinien. Po pierwsze: "Django" nie jest przecież sztampową, klepaną z automatu biografią "od kołyski aż po grób". Reżyser wykorzystuje tylko ułamek życiorysu swojego bohatera, by pokazać w powiększeniu, jak ten poradził sobie z konkretną sytuacją, w której zagrożona była nie tylko jego artystyczna integralność, ale i życie. Po drugie: sam Django to fascynująca postać. Może boleć, że Comar ignoruje liczne barwne epizody z całej kariery muzyka i zgłębia zaledwie jeden jedyny rok. Ale to nawet lepiej: Reinhardta poznajemy jako całkowicie uformowanego i niepokornego; jego burzliwa przeszłość pozostaje w niedopowiedzeniu i tylko pobudza wyobraźnię. Już introdukcja gitarzysty ma charakter mitotwórczy, choć rozegrano ją cokolwiek sztampowo: Django po gwiazdorsku spóźnia się na koncert, a potem, niemalże od niechcenia, daje elektryzujący występ. 

 Reinhardt uznawany jest za jednego z najważniejszych gitarzystów wszech czasów. Miał dwa niesprawne palce u lewej ręki, ale nie powstrzymało go to przed osiągnięciem statusu wirtuoza. W filmie udaje się oddać tę maestrię; Comar słusznie nie odwraca się od muzyki, daje Reinhardtowi grać i porwać nas swoimi solówkami. Imponuje tu wcielający się w Django Reda Kateb, który przyswoił szczególną technikę swojego bohatera i dzielnie markuje na gryfie kolejne "palcówki". Kamera nie ucieka od dłoni gitarzysty, orbituje wokół jego gitary, jakby zahipnotyzowana, nachylająca się w podziwie i ciekawości: jak on to robi? 

Ważniejsze są tu jednak inne pytania. Akcja filmu toczy się w okupowanym przez Niemców Paryżu, gdzie Reinhardt cieszy się pozycją gwiazdy. W stolicy Francji, nazywanej przez nazistów "burdelem Europy", toleruje się bowiem "niearyjskie" gatunki swingu i bluesa, choć w salach koncertowych wiszą ostrzeżenia o… zakazie tańca. Wystosowane przez okupantów zaproszenie na tournee po Niemczech wiąże się jednak z koniecznością poddania się ostrzejszej – i bardziej absurdalnej – cenzurze. Grając dla Goebbelsa i – być może – Hitlera, Reinhardt musiałby uważać, by stosować zaledwie… "5% synkop" i grać partie solowe nie dłuższe niż… 5 sekund. Gitarzyście nie jest jednak do śmiechu. Jego względna paryska wolność jest bowiem bardzo krucha. Wykonujący "nieczystą" muzykę, będący cygańskiego pochodzenia Django – choć manifestacyjnie apolityczny – mógłby nie wrócić z trasy po Rzeszy. Artysta musi odpowiedzieć sobie, jaka jest cena jego neutralności. I kiedy w końcu przyjdzie mu ją zapłacić.

Comar z Katebem sprytnie budują dramaturgię postaci Reinhardta. Django chowa się bowiem za maską nonszalancji, trzyma "fason". Ale w jego relacjach z kobietami – charakterną matką, wycofaną ciężarną żoną, kochanką współpracującą z ruchem oporu – spod tej fasady twardziela wyziera momentami czułość. Kateb zgrabnie myli tropy, nie odkrywa wszystkich kart charakterystyki bohatera, pozostawia margines ambiwalencji. Nie jest więc jasne, czy muzyk mówi z serca czy jedynie zasłania się cygańskimi korzeniami, kiedy oznajmia, że nie będzie angażował się w wojny toczone przez "gadziów". Kieruje nim buta czy strach? Jak wiele jest w nim egoizmu artysty-geniusza? To postać skomplikowana, intrygująca. 

A jednak film szybko zamienia się w czytankę, pochód scenek rodzajowych z życia muzyka: mniej lub – jak próba ucieczki do Szwajcarii – bardziej ciekawych. Jest nawet sekwencja – z montażem równoległym i (w zamierzeniu) wysoką stawką –w której Django usiłuje porwać swoim graniem niemieckich żołnierzy, by odwrócić ich uwagę od przekraczających właśnie granicę uciekinierów. Nie ma tu jednak czytelnej myśli przewodniej, konsekwentnego pomysłu realizacyjnego, a pytania o rolę sztuki w czasach kryzysu, o powinności artysty – obowiązek wyrażenia, kompensacji czy przepracowania traumy –potraktowane są hasłowo.

Puenta filmu sugeruje, że Comar chciał również pochylić się nad losem prześladowanych mniejszości. W "Django" brakuje jednak wglądu w kulturę Cyganów: reżyser nie bardzo interesuje się badaniem tej społeczności czy problematyzacją postaw w jej szeregach. Ich portret ogranicza do obrazka jednego taboru i kilku scen wspólnego muzykowania. Dlatego, gdy cała opowieść kulminuje w geście Reinhardta, który komponuje upamiętniającą Cyganów mszę, owa konkluzja wydaje się przychodzić znikąd. Wątek "sakralny" jest co prawda zasygnalizowany wcześniej: Django zaprzyjaźnia się z księdzem i grywa na kościelnych organach, antycypując brzmienie wspomnianej kompozycji. To jednak nie wystarcza. Gdy z napisów końcowych dowiadujemy się, że partytura mszy zaginęła, nie czujemy ciężaru tej straty, film na nią nie zasłużył. Dlatego, parafrazując tytuł innego z utworów Reinhardta, "Django" to zaledwie "Minor Swing". Nie w sensie: "bujająca muzyka w tonacji moll", a raczej "pomniejszy wymach". Czyli średni film.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones