Recenzja filmu

Tabu (2012)
Miguel Gomes
Teresa Madruga
Laura Soveral

Dwa kolory melancholii

Gomes wie, jak łączyć cytaty i filmowe faktury, jak z epizodów konstruować opowieść przepełnioną ironią, melancholią i autotematyczną pasją. Szkoda jedynie, że jego opowieść okazuje się
Podczas ubiegłorocznego Berlinale film Miguela Gomesa wywołał wśród krytyków falę zachwytu. Ale dziennikarskie "ochy" i "achy" były nieco na wyrost. "Tabu" to kino pozorów: pozorowanej głębi, wystudiowanej melancholii i udawanej prostoty. Choć uwodzi pięknymi kadrami i ironicznym poczuciem humoru, koniec końców pozostaje jedynie piękną kinofilską wydmuszką.  

Pilar (Teresa Madruga) ma około pięćdziesięciu lat, jowialnego adoratora-malarza i osobowość dewotki. Mieszka samotnie w Lizbonie, a jedną z jej nielicznych przyjaciółek jest starsza sąsiadka, Aurora (Laura Soveral). Wiekowa dama ze skłonnością do hazardu raz po raz wzywa do siebie Pilar, by wyżalić się na służącą i opowiadać niejasne historie z odległej przeszłości. Gdy pewnego dnia Aurora trafi do szpitala, poprosi swą przyjaciółkę o znalezienie Gianluki, tajemniczego mężczyzny z lat jej młodości.

To on jest narratorem filmowej historii, którą snuje na ekranie Miguel Gomes. Portugalski reżyser miesza ze sobą czasowe płaszczyzny i różne porządki rzeczywistości. Po otwierającej film etiudzie zbudowanej z kliku ujęć i monologu, trafiamy do współczesnej Lizbony, by chwilę później na nowo zanurzyć się w na poły magicznym, zmitologizowanym świecie kolonialnej Afryki sprzed lat. Filmując te rzeczywistości, Gomes ubiera je w czarno-biały kostium. Forma, po jaką sięga, tylko na pozór wydaje się skromna. Rui Poças, który stanął za kamerą "Tabu", dopieszcza filmowe kadry tak, że niemal każdy z nich mógłby stanowić zdjęcie z fotograficznej wystawy. Film Gomesa zbudowany jest bowiem z estetycznego naddatku: to triumf filmowej formy i miłosne wyznanie kinofila.

Portugalski twórca, który przed laty zajmował się krytyką filmową, jest zakochany w kinie jako sztuce opowiadania. W swoim filmie składa hołd kinu niememu, jednocześnie na prawo i lewo szastając cytatami z historii X muzy. Opowieść o miłości szalonej, która pociąga za sobą zbrodnię, rozstania i zdrady, opowiadana jest bez dialogów. Choć z ekranu docierają do nas dźwięki zwierząt oglądanych na ekranie, słyszymy plusk kamienia uderzającego o taflę wody i wiatr świszczący na sawannie, rozmowy bohaterów są dla nas niesłyszalne, a zamiast plansz, które wykorzystywali twórcy kina niemego, opowieść o bohaterach dobiega spoza kadru.

Gomes świetnie się bawi, snując opowieść o niemożliwej miłości bohaterów i wplatając w nią kolejne cytaty. Znajdziemy w jego filmie fragmenty "Pożegnania z Afryką" Pollacka, nawiązania do starych filmów przygodowych, literackiego realizmu magicznego i do wielkich mistrzów kina (choćby Bunuela), zaś całość jest wariacją na temat ostatniego filmu Friedricha Wilhelma Murnaua, "Tabu" nakręconego wraz z pionierem filmowego dokumentu – Robertem J. Flahertym.

Gomes wie, jak łączyć te cytaty i filmowe faktury, jak z epizodów konstruować opowieść przepełnioną ironią, melancholią i autotematyczną pasją. Szkoda jedynie, że jego opowieść okazuje się całkowicie ulotna, pozbawiona ciężaru emocjonalnej prawdy. Bo "Tabu" to film niepozbawiony uroku, czasem czarujący, ale pusty.  Owszem – zachwyca, ale tylko na chwilę.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones