Recenzja filmu

Strefa nagości (2014)
Urszula Antoniak
Sammy Boonstra
Imaan Hammam

Fragmenty dyskursu erotycznego

Odrzucenie słownika – z jego rozumnością i porządkiem – ma odbicie w strukturze filmu, w zdyskwalifikowaniu hierarchii scenariuszowej "drabinki". Relacja między dziewczynami rozwija się w
W "Code Blue", poprzednim projekcie Urszuli Antoniak, pojawiał się wątek podglądania, obserwacji. "Strefa nagości" jest już w zasadzie cała zbudowana na grze spojrzeń. Film otwiera cytat z "Fragmentów dyskursu miłosnego" Rolanda Barthesa, ale Antoniak opowiada nie tyle o miłości, co uwodzeniu. O oku, które śledzi, świdruje i domaga się wzajemności. I o ciele, które to spojrzenie przyjmuje lub odrzuca. O pojedynku.



Bohaterkami "Strefy nagości" są dwie nastolatki: Naomi i Fama. Jedna jest Europejką, druga Arabką. Dziewczyny widują się w metrze, na basenie, mijają na ulicy. Wymieniają ukradkowe spojrzenia, obserwują, śledzą. Pierwszy rzut oka, wahanie, dotyk. Reżyserka w zmysłowy sposób pokazuje trajektorię wzajemnej fascynacji, jaka rodzi się między dwiema osobami. Dynamikę przyciągania i odpychania, przejmowania inicjatywy i wycofywania się. A także paradoksalnej samotności, jaka wyzwala się między potencjalnymi kochankami. Nie poznajemy przyjaciół, znajomych, rodziców dziewczyn; ich domy wydają się wyludnione, ich własne społeczne kręgi – puste. Oto alienacja podmiotu, którego świat sprowadzony zostaje tylko do tej drugiej osoby – wyczekiwanej, wyobrażanej, pożądanej.

Antoniak dzieli swój film na rozdziały, czy raczej - za wzorem książki Barthesa – "figury". W ten sposób autorka organizuje tematycznie grę między bohaterkami. Tytuły kolejnych sekcji nazywają pewne stany emocjonalne, wrażenia, są rodzajem kluczy, zadań interpretacyjnych dla widza. To w zasadzie jedyne słowa, jakie padają w filmie – poza nimi jest jeszcze tylko list, który wymieniają między sobą dziewczyny. Co Barthes skrupulatnie i czule werbalizował na kolejnych stronach swojego eseju, Antoniak przepisuje na język kina. Jej "dyskurs" rozgrywa się w sferze tego, co niewypowiedziane, w przestrzeni między słowami. Odrzucenie słownika – z jego rozumnością i porządkiem – ma zresztą odbicie w strukturze filmu, w zdyskwalifikowaniu hierarchii scenariuszowej "drabinki". Relacja między dziewczynami rozwija się w czasie, układając się samoistnie w jakąś nić przyczynowo-skutkową - ale brak tu jednoznacznych sygnałów, gdzie początek, a gdzie koniec, co jest jawą, a co snem. Podchody między Naomi i Famą aż proszą się o porównanie do erotycznego tańca - ale przecież cała "Strefa nagości" ma w sobie pewną muzyczność. Zamiast trzyaktowej struktury z fabularnym pytaniem na początku i fabularną odpowiedzią w finale, Antoniak proponuje nam rodzaj filmowej fugi, gdzie kolejne motywy powracają raz po raz w nowych inkarnacjach, wariantach.



Ta powtarzalność wyzwala wrażenie niemocy. Nad krążącymi wokół siebie dziewczynami wciąż wisi groźba niespełnienia, rozczarowania. Antoniak mówiła w wywiadach o różnicy między seksem a erotyzmem, zaznaczając, że w "Strefie nagości" interesuje ją przede wszystkim ten drugi. Zamiast satysfakcji seksualnego aktu zgłębia ona więc dynamikę intymnej niepewności. Jej bohaterki są jakby unieruchomione w ciągłym teraz, skazane na reprodukowanie zachowań, wieczne napięcie oscylowania między przyjemnością a bólem. Jest w tym jakieś okrucieństwo – wobec widza, ale i wobec bohaterek. Ale przemoc wydaje się być wpisana w uwodzenie, które jest przecież próbą narzucenia swojej woli drugiemu człowiekowi. Patrz na mnie, podziwiaj mnie, kochaj mnie! Jedna dziewczyna jest dla drugiej lustrem, wielbicielką i katem zarazem. Przeglądając się w sobie samych, naśladując – czy wręcz przedrzeźniając – własne zachowania, Naomi i Fama prowadzą więc szczególną rozgrywkę, gdzie stawką jest władza. To konflikt wręcz gombrowiczowski: która z nich zdoła narzucić drugiej formę, wymusić uległość, zwyciężyć?

To starcie jest też oczywiście starciem dwóch kultur, symbolicznym spotkaniem Zachodu ze Wschodem. To, co w sytuacji umizgów, romansu jest naturalne – objawienie się granicy między dwoma ciałami – zostaje u Antoniak spotęgowane przez wybór dziewczyn z dwóch różnych kręgów kulturowych. Obcość "tej drugiej" staje się wówczas obcością po stokroć; innością zaklętą w budowie ciała, rysach twarzy czy kolorze skóry, ale również – a może przede wszystkim - w sposobie myślenia. A zwłaszcza w sposobie rozumienia mechanizmów flirtu; w interpretacji, co jest wyrazem miłości, a co gestem ofiary. Choć reżyserka z niezwykłą uwagą i wrażliwością oddaje piękno napięcia, jakie rodzi się między dwiema dziewczynami, to jednocześnie zachowuje sceptycyzm. Pogodzenie tych dwóch obcych sobie wizji wydaje się być niemożliwe - a przynajmniej niezwykle trudne. Ta myśl zaklęta jest już w tytule filmu. W otwierającej film – a potem powracającej wielokrotnie - sekwencji pod prysznicem kamera Piotra Sobocińskiego Juniora z czułością i w zwolnionym tempie przygląda się obnażonym kobiecym ciałom, jakby zastygłym wśród wirujących w powietrzu kropel wody. Dla widza zachodniego to jest właśnie przestrzeń tabu i wstydu, seksu i erotyzmu, nasza własna "strefa nagości". Ale muzułmanka będzie chronić przed niepożądanym (i potencjalnie pożądliwym) wzrokiem zwłaszcza swoje... włosy. Biegnące przez nasze ciała granice przyzwolenia, uprzedzenia czy władzy zapisane są przecież w głowach, nie wynikają z jakiegoś apriorycznego prawa natury. I o tym również w gruncie rzeczy opowiada Antoniak: jest więcej niż jedna strefa nagości. 
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones