Recenzja filmu

Dick i Jane: Niezły ubaw (2005)
Dean Parisot
Jim Carrey
Téa Leoni

Gdzie ten ubaw?

Jim Carrey dawniej był gwarancją kasowego sukcesu filmu. Nastał jednak taki czas, kiedy zestaw szalonych min i typowych dla komika gagów zaczął widzów nudzić i męczyć. Po kilku latach przerwy od
Jim Carrey dawniej był gwarancją kasowego sukcesu filmu. Nastał jednak taki czas, kiedy zestaw szalonych min i typowych dla komika gagów zaczął widzów nudzić i męczyć. Po kilku latach przerwy od głupawych komedyjek komik powrócił do kin z "Brucem Wszechmogącym". Sukces tego filmu zaostrzył zapewne jego apetyt, czego wynikiem jest najnowsza produkcja z jego udziałem. Na tle i tak słabych tytułów z lat świetności Carreya "Dick i Jane" wypada jednak bardzo blado. Film opowiada o młodym małżeństwie Dicka i Jane, które wydaje się idealne. Mają wszystko, o czym mogliby tylko zamarzyć. Sukcesy osiągają nie tylko w życiu osobistym, ale także i zawodowym. Dick bowiem otrzymuje bardzo znaczący awans, który wiąże się także ze znaczną podwyżką. Sielankę przerywa bankructwo firmy, dla które mężczyzna pracował od wielu lat. Bezrobotna para muszą szybko znaleźć jakieś nowe źródło utrzymania. Gdy wszystkie możliwości się kończą, oboje decydują się na ostateczność - napadają na sklepy. Fabuła nie jest więc wcale wyszukana, mimo że jest to remake komedii sensacyjnej sprzed lat. Fabuła jest jednak w tego typu produkcjach jedynie przykrywką do przemycenia setek żartów i gagów. Tak też dzieje się i w tej produkcji. Problem tylko w tym, że komiczne wpadki i gagi są niebywale wtórne. Czasem wręcz przypomina to wszystko zlepek pomysłów zaczerpniętych z innych filmów. Obserwowanie Carreya strojącego te same miny co w komediach sprzed lat szybko nudzi. Wszystko to już widzieliśmy i dobrze już znamy. Nie pomaga nawet świetna skądinąd Tea Leoni, której scenariusz nie pozwolił na rozwinięcie skrzydeł. Sytuacji nie poprawia naiwny, sielankowy finał przypominający niesmaczną parodię "Erin Brockovich". Wszystko to sprawia, że z ekranu już od samego początku projekcji wieje nudą. Już po pół godzinie byłem na tyle znudzony, że prawdopodobnie nawet doskonałe żarty nie zdołałyby mnie ożywić. Jedyne, co ratuje tę nieudaną produkcję od totalnej porażki, to rewelacyjna rola Aleca Baldwina. Nie podejrzewałem nawet, że w aktorze tym tkwi tak duży potencjał komediowy. Niestety jednak na ekranie pokazuje się dosłownie przez chwilkę. Zapewne wielu zdecyduje się obejrzeć ten film w kinie czy na DVD. Magia nazwisk wciąż bowiem działa. Trzeba jednak iście magicznych sztuczek, by nie zasnąć przed ekranem.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Moja sympatia do Jima Carreya zrodziła się chyba od "Maski", potem był przezabawny "Ace Ventura", ale... czytaj więcej
Dick i Jane od 10 lat tworzyli bardzo szczęśliwe małżeństwo, w 100% spełniając swój amerykański sen. W... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones