Recenzja gry

Mortal Kombat (2011)
Dominic Cianciolo
Ed Boon

Get over here!

Darujmy sobie grę wstępną. Nowy "Mortal Kombat" to samo dobro – rozpięta między (długą) tradycją, a (wymagającą) nowoczesnością, gra NetherRealm Studios to arcydzielny reboot, jeden z najlepszych
Darujmy sobie grę wstępną. Nowy "Mortal Kombat" to samo dobro – rozpięta między (długą) tradycją, a (wymagającą) nowoczesnością, gra NetherRealm Studios to arcydzielny reboot, jeden z najlepszych tytułów roku i najdoskonalsza jak dotąd część smoczej sagi.
 
Nikt się nie pomylił. Ani krawaciarze od marketingu, ani deweloperzy w koszulkach ze smokiem wpisanym w kamienny okrąg, ani tropiący swoje zaginione szczęki gracze. "Mortal Kombat" Anno Domini 2011 jest aż tak dobry, jak zapowiadały to materiały przedpremierowe. Wielogodzinne, nocne nasiadówy, wybuchy niezdrowej ekscytacji, jęzor wywieszony do samej ziemi, moc płynąca z każdego zadanego ciosu, wykonanego rzutu, odpalonego specjala. Bez obaw, wrócą wszystkie wspomnienia. Łezka zakręci się w oku szybciej niż płytka w czytniku konsoli. Jak mawiał klasyk z mortalowych Zaświatów – "It has begun!" Again. 

Ci, którzy z obawą śledzili losy Smoczej Sagi na przestrzeni ostatnich lat, mogą odetchnąć z ulgą. Rosnąca proporcjonalnie do kolejnych (nierzadko – jak w przypadku "Mortal Kombat vs DC Universe" – świetnych) zmian w systemie walki swoboda, z którą developerzy traktowali fabularne uniwersum "Mortala", osiągnęła punkt graniczny. Twórcy rebootu poszli śladem autorów filmowego "Star Treka" i wypracowali rozwiązanie, które zadowoli zarówno fanów cyklu, jak i żółtodziobów. Nowa gra to jednocześnie sequel i restart cyklu.

Akcja rozpoczyna się w finale "Mortal Kombat Armageddon" i na prawach motywu zawirowań czasowych i wędrówki jaźni przedstawia lekko zmodyfikowaną historię trzech pierwszych turniejów. Dowiadujemy się tego dzięki wyśmienitej przystawce do dania głównego, czyli trybowi Story. Panowie z NetherRealm zgrabnie tasują kolejnymi wątkami i krok po kroku odświeżają całą mitologię, utrzymaną jak zwykle w klimacie bezwstydnego kampowego fantasy (wydaje się jasnym, że seria nie jest gotowa na tak radykalną zmianę estetyki, jaką zaproponował Kevin Tancharoen w krótkometrażówce "Mortal Kombat: Rebirth" i internetowym serialu "MK Legacy").  

Nie muszę dodawać, że fani poczują się jak ryba w wodzie, spacerując śladami kolejnych wojowników ("Mortal" nie miał tak udanego trybu fabularnego od czasu "Shaolin Monks" na PS2). W trakcie kilkugodzinnej zabawy poznamy przebieg sporu Scorpiona z Sub Zero, będziemy świadkami "narodzin" potwornej Mileeny, dowiemy się, w jaki sposób para ninjasów Cyrax i Sektor została zamieniona w maszyny i odkryjemy, dlaczego arcychytry Shang Tsung ze starego dziada ("MK") zamienił się w wyluzowanego, wąsatego menago ("MK2"). Jeśli chodzi o dobór zawodników, w grze pojawia się absolutna mortalowa śmietanka (około 30 fajterów), a twórcy pokornie uznają części powstałe po "trójce" za niebyłe. Atmosfery nie rozwodni więc żaden zapijaczony grubas, wściekła nietoperzyca i handlarka bronią z Afganistanu. Bóg Wojny Kratos ("God of War"), pojawiający się w wersji na PS3, wpisał się w klimat serii bez problemu. Inna sprawa, że brak postaci ekskluzywnej dla X360 to kiepski żart. Zwłaszcza jeśli ma się w pamięci "Soul Calibur 4", którego twórcy zaprosili do swojego turnieju reprezentację "Gwiezdnych wojen" – Yodę (X360) i Vadera (PS3).

Główne danie to tryby arcade dla pojedynczego gracza oraz multiplayerowa rzeź. Niespodzianki nie ma, wraca tu wszystko co dla "Mortal Kombat" esencjonalne: posępna atmosfera (zdecydowanie najbliższa "trójce"), nieziemski feeling kolejnych pojedynków, spore pokłady brutalności, klimatyczne plansze, charyzmatyczni wojownicy oraz – oczywiście – fatality. Jeśli chodzi o jakość tych ostatnich, to twórcy nie zawędrowali wprawdzie na szczyty makabry, niczym w pamiętnym "Mortal Kombat 4" na PSX (choć Quan Chi odrywający nogę i tłukący nią przeciwnika bez opamiętania powraca i tutaj), ale finezji im nie zabrakło. Zbrodnią byłoby zdradzać szczegóły, powiedzmy więc, że wyszedłem po kanapkę z szynką, a w tym czasie moja młodsza siostra dorwała się do klawiatury i wspomniała o finisherze Noob Saibota, który w duecie ze swoim cienistym alter-ego rozrywa oponenta na sztuki i przeokrutnym "fatalu" Kung Lao, który wbija swój kapelusz z wirującym ostrzem w glebę, chwyta leżącą ofiarę za nogi i przeciąga ją przez lśniącą stal niczym belkę drewna przez piłę tarczową. Każda z postaci ma trzy wykończenia (dwa regularne plus stage fatality, gdzie obok nowych animacji, również powraca klasyka: w The Pit nabijamy na kolce, w Subway wrzucamy pod rozpędzone metro, w Living Forest karmimy demoniczne drzewo), więc na nudę narzekać nie będziecie.

System walki nie powala rozbudowaniem, ale jest udanym miksem znanych i lubianych rozwiązań. Do dyspozycji mamy piąchy, kopniaki, półobroty, podcinki, uppercuty, projectile, rzuty, niedługie, przeprogramowane combosy, rewersale i klasyczne specjale (Johny Cage bije po jądrach, Liu Kang miota fireballami, Sub Zero zamraża na potęgę, a Reptile rzyga kwasem). Z nowości na pierwszy plan wybija się pożyczony z serii "Street Fighter" segmentowy pasek ataku specjalnego i wynikające zeń przydatne Combo Breakery oraz X-Ray Moves. Bez tych ostatnich nie mógł się obyć żaden materiał promocyjny z półrocza poprzedzającego wydanie gry. Powiedzieć, że są efektowne i wywołują namacalne wrażenie bólu, to jak nazwać modelkę Vicoria’s Secret przystojną kobietą. Na ekran zostaje nałożony rentgenowy filtr, zaś postaci zaczynają się masakrować - łamią sobie kości, zrywają ścięgna, przerywają rdzenie kręgowe, miażdżą wątroby, przekłuwają płuca. Kiedy Baraka przebija swoimi sztyletami oczodoły przeciwnika, a Scorpion wypłaca rywalowi swojską "Baśkę Radziwiłłównę" po czym miażdży otumanionemu nieszczęśnikowi żebra buciorem, odruchowo chwytamy się za adekwatne części ciała. Nie ma zmiłuj.

Oczywiście, system "Mortal Kombat" nie jest tak rozbudowany, by przyciągnąć do poważnej, turniejowej gry hardkorowych fanów "Tekkena" i "Soul Caliburów". Jest jednak idealnie zbalansowany – przekona zarówno casuali, hardkorowców, jak i całą resztę, która tego podziału albo nie rozumie, albo nie uznaje. Tag-team z odpowiednio przeprogramowanym systemem ciosów to fajny dodatek do właściwej rozgrywki jeden na jednego – postaci zmieniają się w locie, mają mnóstwo efektownych animacji i fenomenalne akcje w duetach. O balansie zawodników trudno wypowiadać się tak wcześnie, ale widać już, że przepakowanych gagatków nie brakuje (np. zabójczy na każdym dystansie Scorpion i Shang Tsung z możliwością morfowania w innych zawodników oraz diabelsko skutecznym, obszarowym specjalem). Połączenie nowości ze sprawdzonymi rozwiązaniami sprawia, że w grze czuć klimat pierwszych "Mortali", ale w żadnym wypadku tytuł nie robi wrażenia anachronicznego. Zrozumiecie to, gdy tylko wypuścicie Scorpionem pierwsze "sznurowadło", a echem od ścian odbije się gardłowe "Get over heree!". Czysta moc.  

Mając w pamięci, jakież to "czary" zagościły na ekranach telewizorów wraz z ostatnią odsłoną "Tekkena" (fatalne tekstury, ubogie plansze, kaprawe modele zawodników i rodzielczość podbijana "na korbkę" do 720p), "Mortal Kombat" jawi się technicznym Mount Everestem. Nie wytrzymuje wprawdzie porównań z ostatnim "Fight Nightem" (z drugiej strony dlaczegóż mielibyśmy zestawiać gry z dwóch tak różnych estetycznie parafii?), lecz obok stylizowanego na 2D "Marvel vs. Capcom 3" to zdecydowanie najładniejsza bijatyka, w którą pogracie na obecnej generacji konsol. Sylwetki bohaterów odpicowano w najdrobniejszych detalach, utrzymane są w konwencji na wpół realistycznej, na wpół komiksowej (wbrew zmieniającym się trendom w wizerunkach cyfrowych heroin – vide Fatih z Mirror’s Edge i nowa Lara Croft – mortalowe Kombatantki wciąż zdołałby wykarmić piersią dwa szwadrony wojsk ONZ).  Tekstury mogłyby lepsze, na szczęście gra nadrabia świetną animacją, zwłaszcza przy rzutach i X-Ray Moves. Efekt zniszczeń może się podobać - podczas walki odpadają kawałki tkanin i kawałki ciała, drą się szaty i drze się mięcho. Podobne wrażenie robią miejscówki – opływające w detale, kapitalnie oświetlane, stylistycznie spójne.

Oprawa graficzna to tylko jeden z przykładów, potwierdzających, że twórcy podeszli do Graczy z należytym szacunkiem. I jeśli żywotność bijatyki w trybie singlowym mierzyć ilością bonusów, to nowemu "Mortalowi" rychły zgon nie grozi. Dodatkowej zawartości jest tu masa – w chwale wracają klutowe mini gry (do Test Your Might dołączają Test Your Sight/Strike/Luck), pojawia się Challenge Tower, w której odblokujemy m.in. stage fatalities. Powraca również Krypta, w której czeka do odkrycia aż 300 dotatków, od artworków i szkiców koncepcyjnych, przez utwory muzyczne i urozmaicające rozgrywkę kody, po alternatywne ciuszki i fatale. Nowością jest Nekropolis, pełniące rolę mortalowej encyklopedii. Zabawy jest więc co nie miara. Rozpięta między (długą) tradycją, a (wymagającą) nowoczesnością, gra NetherRealm Studios  to nie tylko arcydzielny reboot, ale również jeden z najlepszych tytułów roku i najdoskonalsza jak dotąd część smoczej sagi. Nokautuje bez wyboru. K.O? Żeby tylko. Flawless Victory!
1 10
Moja ocena:
9
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mająca premierę w 2011 roku na konsole PS3 i Xboxa 360, "Mortal Kombat" wzbudzała emocje z powodu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones