Recenzja filmu

Gra pozorów (2016)
Vallo Toomla
Mirtel Pohla
Priit Võigemast

Gra w klasy

"Gra pozorów" nie próbuje nawet udawać, że jest czymś więcej niż bałtycką wariacją na temat "Funny Games". Klimat opresji i zamknięcia buduje się tutaj za pomocą tych samych zimnych,
Luksusowa nadmorska posiadłość, ona i on, nuda i kryzys w związku – ile to już razy widzieliśmy podobne filmowe zagrywki? W estońskim arthouse'owym thrillerze mamy się intelektualnie pogimnastykować – rozsupłać skomplikowaną spiralę kłamstw, pooglądaćpłynne tożsamości w świecie ogarniętym kryzysem więzi społecznych, zabłądzić w mieszaninie iluzji i faktów. To ten gatunek kina festiwalowego, który najwięcej zawdzięcza narracyjnym łamigłówkom Francois'a Ozona i Michaela Hanekego"Gra pozorów" nie próbuje nawet udawać, że jest czymś więcej niż bałtycką wariacją na temat "Funny Games". Klimat opresji i zamknięcia buduje siętutaj za pomocą tych samych zimnych, laboratoryjnych kadrów, betonowych wnętrz i wypranych z emocji twarzy. Jeśli jednak u austriackiego mistrza działająone w funkcji wizualnego dopełnienia dla buzującej, gęstej treści, to w"Grze pozorów"król bez żenady świeci gołym tyłkiem. Wystarczy, że bohaterowie zaczynają działać i mówić, a cała iluzja filozoficznej głębi pryska – pozostaje tylko płaski, tekturowy krajobraz, bliski idei – cytując klasyka – "filmu o filmie w ramach filmu".


Cichym mistrzem gry jest w estońskiej kopii Hanekego dizajnerska willa: klocek ze szkła, betonu i grubej gotówki. Juhan i Anna spędzająw posiadłości majętnych znajomych letnie wakacje: dom majądo swojej wyłącznej dyspozycji, ale od początku widać, że to związek na krawędzi rozpadu. Ona chciałaby, żeby w ich wspólnym życiu pojawiło się więcej atrakcji i pikanterii, co mogłyby zapewnić pieniądze – a na te, jako młodzi prekariusze, na razie nie mająco liczyć. Juhan bardziej skupia się na własnych problemach zawodowych – właśnie stracił pracę i nie wie, czy warto dalej męczyć się w wyuczonym zawodzie. Traf chce, że na pobliskiej plaży obozuje parka w podobnym wieku – kiedy ich namiot zmywa ulewny deszcz, bohaterowie zapraszają nowych znajomych do betonowego dworu. Anna gładko wchodzi w rolę właścicielki posiadłości i rozpętuje prawdziwy festiwal klasowej pogardy. Demonstracyjnie pokazuje własną wyższość i brak hamulców, wikła całą czwórkę w coraz bardziej perwersyjnągrę kłamstw i prowokacji, co musi rzecz jasna zaowocowaćkrwawym odreagowaniem w finale.


Brzmi to wszystko intrygująco wyłącznie na papierze. Bohaterowie działają tak, jakby zupełnie stracili kontakt z własnymi myślami – zmiany emocjonalnej tonacji są zbyt częste, gwałtowne reakcje wypływają z próżni, niczym nieumotywowane. Jeśli atmosferę grozy opiera się nie tylko na sterylnych zdjęciach, ale także na dialogach, to – z całym szacunkiem dla scenarzysty – w ten sposób nie rozmawiają ze sobą ludzie, tylko cyfrowe boty na etapie prototypów. Można oczywiście tę absurdalną mechaniczność rozmów zrzucić na karby świadomej taktyki twórczej – że chodzi tutaj o świat zdehumanizowany, wyprany z ludzkich odruchów i możliwości nawiązania satysfakcjonujących, obustronnych relacji. Że mamy przed sobą wyłącznie nagie – odarte z kulturowej nadbudowy – role w teatrze pogardy; grę, której jedynym rzeczywistym celem ma być zaspokojenie własnych destrukcyjnych popędów. Szkopuł w tym, że wątek klasowy jest – analogicznie do konstrukcji bohaterów – cieniutki jak kartka papieru i nie stoi za nim żadne wiarygodne społeczne tło. Wspomina się tutaj o bezrobociu, planach na przyszłość, wyuczonej bezradności, ale – powiedzmy sobie szczerze – nie każdy ma taki filozoficzno-psychologiczny background jak Haneke: pełna irracjonalnych zwrotów narracja, w której dodatkowo próbuje się upakować przynajmniej kilka "ważkich" i "głębokich" tematów, sypie się mniej więcej w połowie filmu.

Dodatkowo"Gra pozorów"wikła się – raczej nieświadomie – w dośćobleśne stereotypy: zgarnięci z namiotu "nieudacznicy" krok po kroku przeistaczają się w coraz głupsze i bardziej nieokrzesane bestie; Anna – na początku rzucająca koło ratunkowe sypiącemu się związkowi – wciska się powolutku w kliszę kobiety przewrotnej, demonicznej i seksualnie niewyżytej. Reżyser ewidentnie nie panuje nad tym chaosem, a kiedy jeszcze sugeruje nam, że może chodzić o "film w ramach filmu", nie wiemy już sami – żart to czy po prostu noga powinęła się przy pracy? Bo jeśli faktycznie żart, to – wybaczcie – straszliwie czerstwy z niego suchar.
1 10
Moja ocena:
3
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones