Recenzja filmu

Moulin Rouge! (2001)
Baz Luhrmann
Nicole Kidman
Ewan McGregor

Greta Garbo tańczy techno, czyli postmodernistyczny musical

Ktokolwiek, sugerując się tytułem ostatniego filmu Baza Luhrmanna, oczekuje wiernego portretu Paryża w schyłku XIX wieku, będzie zawiedziony. Widz nieprzyzwyczajony do rytmu montażu, tempa
Ktokolwiek, sugerując się tytułem ostatniego filmu Baza Luhrmanna, oczekuje wiernego portretu Paryża w schyłku XIX wieku, będzie zawiedziony. Widz nieprzyzwyczajony do rytmu montażu, tempa akcji narzuconego w latach 90. przez MTV i takich reżyserów jak Quentin Tarantino, a przejętych przez kino sensacyjne może się poczuć zaszokowany. Niektóre ujęcia są na granicy percepcji, inne charakteryzuje agresywny montaż cięty łączący, np. detal z planem ogólnym, ale są też takie, które sprawiają wrażenie, jakby pochodziły z zupełnie innego filmu, a raczej filmów. W jednej scenie kamera pędzi z zawrotną prędkością lub wiruje i buja się pod sklepieniem olbrzymiego filmowego Moulin Rouge, w innej przesmykuje się w cudowny sposób (animacja komputerowa) pomiędzy ramionami tytułowego młyna, by za chwilę popędzić ulicami miasta. Reżyser płynnie przechodzi od zdjęć wykonanych w rzeczywistej scenografii do wygenerowanych komputerowo, łączy żywego aktora z wizerunkiem innego przetworzonego na użytek wyrafinowanej animacji, dla własnych potrzeb sięga zarówno po zdjęcia przyspieszone, jak i zwolnione... Nawet ci, którzy przywykli do tego typu środków, mogą poczuć się wbici w fotel. Wydaje się, że jest to film skierowany do generacji MTV przełomu XX i XXI wieku, ale to tylko część prawdy... Ci, którzy znają i cenią sobie filmy Baza Luhrmanna, na pewno nie będą rozczarowani, oni, choć w części wiedzą, czego mogą się spodziewać po tym kontrowersyjnym australijskim reżyserze. Przed kilku laty Luhrmann swoją adaptacją jednego z najbardziej klasycznych dramatów Szekspirowskiego "Romea i Julii" podzielił nie tylko krytyków, ale i opinię publiczną. Rozgłos, jaki mu wtedy towarzyszył, był doskonałą reklamą dla filmu. Dziś może stać się podobnie, tym bardziej, że reżyser pozostał wierny swojej głównej zasadzie, o czym świadczyć może jego upodobanie do szokujących środków wyrazów, czy też sięgnie do rezerwuaru szeroko pojętego kiczu: wizualnego, muzycznego, fabularnego... "Moulin Rouge!" od początku budzi skrajne reakcje krytyków. Dotknięci poczuli się właściciele współczesnego paryskiego lokalu, którzy uznali za zbyt wulgarny obraz miejsca, które darzą od lat sentymentem (podobne dyskusje towarzyszyły promującemu film teledyskowi). Wydaje się jednak, że obraz samego legendarnego nocnego lokalu z roku 1899, jaki ukazał nam, Luhrmann nie odbiega zbytnio od prawdy (potwierdza to Elżbieta Ciapara, powołując się na powieść Pierre'a La Mure we wrześniowym numerze "Filmu" 2001). Tak naprawdę jednak epoka i lokacje, w których Baz Luhrmann osadził akcję swojego filmu, to tylko punkt wyjścia. Luhrmann nie stawia sobie za cel portretowanie miejsca czy konkretnych osób, (np. Toulouse-Lautrec). Montmartre pokazuje jako malowniczą, ale i wyjątkowo obskurną dzielnicę Paryża. Spośród wielu jej obrazów utrwalonych w naszej świadomości przez artystów wielokrotnie ją portretujących najbliższy jest chyba obrazom, a właściwie rysunkom Toulouse-Lautreca, który dostrzegał także bardziej drapieżną, mroczną i przygnębiającą stronę tej barwnej dzielnicy artystów i wyrzutków społecznych. W swoim filmie Baz Luhrmann dał też wyraz swojej fascynacji epoką, którą dziś postrzegamy przede wszystkim poprzez prace artystów, takich jak Edgar Degas, Auguste Renoir, Claude Monet czy Gustave Caillebotte. Jest to przede wszystkim fascynacja estetyczna. U Luhrmanna i prawdopodobnie u wielu nas ambiwalentne uczucia wzbudzają normy moralne, a raczej ich brak w stosunkach damsko-męskich szczególnie u schyłku XIX wieku na Montmartrze, i właśnie tak pokazał je Luhrmann w swoim filmie. Nie zapomniał też oczywiście o "kultowym" jakby to pewnie dziś określono trunku XIX-wiecznej klasy robotniczej we Francji. Stał się on nawet "bohaterem" jednej ze scen. Dzięki Buzowi Luhrmannowi wiemy już, że na dnie kieliszka absyntu czaiła się Zielona Wróżka łudząco podobna do Kylie Minogue. W swoim najnowszym filmie powstałym na początku XXI wieku Baz Luhrmann zabiera nas w podróż do Paryża końca XIX wieku, a właściwie do jego centrum dekadenckiej rozrywki, do szalonego, wręcz psychodelicznego lokalu położonego w dzielnicy zamieszkiwanej - jak ich określa główny bohater filmu Christian (Ewan McGregor) - przez Dzieci Rewolucji. Jako początkujący dziennikarz z dobrego angielskiego domu, sprzeciwiający się woli apodyktycznego ojca Christian wyrusza w podróż do Paryża z zamiarem napisania książki. Zafascynowany hasłami prawdy, piękna, wolności i miłości głoszonymi przez miejscową bohemę wynajmuje pokój w podrzędnym hoteliku na Montmartrze. Aby napisać dobrą książkę o paryskiej bohemie,  sam powinien zakosztować cygańskiego życia i przyjąć jej ideały jako własne. Jak dotąd nie było mu jednak dane poznać, co oznacza ostatnie z haseł. Już wkrótce za sprawą nowych, zwariowanych przyjaciół z artystycznego półświatka ma się to zmienić. Christian na skutek zabawnego qui pro quo znajdzie się w samym środku ryzykownej intrygi, pozna smak miłości, gorycz zazdrości i ból wielkiej straty..., ale po drodze będzie też miał do wykonania parę popisowych numerów tanecznych i wokalnych razem ze swoją filmową ukochaną Satine (naprawdę świetny duet Ewan McGregor - Nicole Kidman). Kidman świetnie wypadła w roli Satine (imię jednej z bohaterek "Nany" E. Zoli) kabaretowej śpiewaczki i luksusowej kurtyzany marzącej o karierze scenicznej na miarę Sarah Bernhardt. Rola ta była dla niej dużym wyzwaniem (Aktorka okupiła półroczne przygotowania do filmu podwójną kontuzją, ponieważ bardzo zależało jej na tym, by to ona sama wykonała wszystkie ewolucje taneczne i kaskaderskie, w tym zapierający niemal dech w piersi numer na trapezie.). W "Moulin Rouge!" Nicole Kidman pokazała się nie tylko jako aktorka dramatyczna, ale także jako profesjonalna tancerka i urzekająca piosenkarka (Duże brawa należą się tu obojgu głównym aktorom!). Kidman dowiodła także, że posiada talent komediowy w przezabawnej scenie, w której bohaterowie przedstawiają swój pomysł na nową rewię zatytułowaną "Spectacular Spectacle" (tytuł bardzo w stylu Luhrmanna) hrabiemu Worcester. Swoją drogą to doskonała parodia sytuacji reżyser - producent (Luhrmann ironistą? Oj tak, tak!). Pogratulować należy reżyserowi doboru pary głównych aktorów. Zarówno w scenach komediowych, dramatycznych, jak i w partiach musicalowych McGregor i Kidman stanowią udany duet. Odpowiednio do schematycznej, banalnej fabuły (łączącej elementy musicalu i melodramatu, czyli dwóch najbardziej ciążących ku kiczowi gatunków filmowych), także bohaterowie stanowią wyraźne odbicie klasycznych typów postaci, wyjętych jak gdyby z brukowej literatury, wodewilu czy właśnie z filmowego melodramatu. Nie bez powodu wątek miłosny z "Moulin Rouge!" przywodzi na myśl "Damę kameliową" Aleksandra Dumasa syna, czyli powieść wielokrotnie ekranizowaną, stanowiącą wzorzec melodramatu. Postacie u Luhrmanna zostały celowo przerysowane, to nie żywe osoby to chodzące stereotypy, szablony wycięte z papier-mâché, na które składa się cały szereg typów filmowych. Na początku filmu poznajemy despotycznego ojca głównego bohatera Christiana. Ten ostatni łączy cechy ubogiego artysty-buntownika, pisarza-idealisty, romantycznego kochanka i chłopca z dobrego domu uwiedzionego przez piękną kurtyzanę. Satine to z kolei kuszący wamp, kobieta fatalna, piękna kurtyzana o szlachetnym sercu i tragiczna heroina zarazem, cyniczna kusicielka i niewinny anioł w jednym ciele. Szczególnie dobitnie uświadamia nam to scena, w której Satine zawieszona na trapezie niczym kanarek w złotej klatce wykonuje wiązankę utworów - cytatów z bogiń seksu XX wieku: Brigitte Bardot, Marilyn Monroe i Madonny (Ostatnia postać wydaje się tu najbardziej kontrowersyjna a Luhrmann w swym filmie sięga po kilka jej przebojów. Szczególnej uwadze polecam "Like a virgin" w interpretacji Zidlera (Jim Broadbent). Zarówno gra aktorska, jak i ich emploi jest wyraźnie przerysowane (np. para głównych postaci to ognisko ruda Satine i ciemnowłosy Christian). Jest jedno słowo, które mogłoby stanowić klucz do całego filmu Baza Luhrmanna a jest to kicz, ale nie ten naiwny, lecz wybujały, przejaskrawiany samoświadomy kicz określany przez Susan Sontag jako camp. Kiedy spojrzy się w ten sposób na film "Moulin Rouge!" wszystko układa się w pewną całość: przerysowana, banalna fabuła, eklektyczna wybujała nieco egzotyczna, mieniąca się jaskrawymi barwami i ociekająca złotem scenografia, szablonowe postaci. Także aluzje do melodramatów, musicali filmowych, bajek Disneya, ale i do filmów Meliesa, ścieżka dźwiękowa "naszpikowana" wręcz utworami utrzymanymi czasem w skrajnie różnej stylistyce układają się jak puzzle w układance. Tak naprawdę Luhrmann zabiera nas w podróż przez cały wiek XX, wiek kina i pop kultury, w którym jako wyraz łatwych uczuć zatriumfował kicz reprodukowany na nieznaną wcześniej skalę. Tak jak filmy Petera Greenawaya nazywa się magazynami kultury (przede wszystkim europejskiej), tak filmy Luhrmanna można by nazwać magazynami popkultury. Luhrmann czerpie inspiracje zarówno z kręgu kultury wysokiej jak i niskiej, traktując je równoprawnie. Wydaje się, że zgodnie z postulatami Johna Bartha i Lesley Fidlera Luhrmann szuka czegoś pośrodku, na ile mu się to udaje, to sprawa dyskusyjna. W "Moulin Rouge!" Luhrmanna niemal każdy kadr, każdy dialog odsyła do wielu innych. Tu wszystko jest zapośredniczone. Film pełen jest aluzji i cytatów. Luhrmann chętnie sięga po wypróbowane filmowe chwyty, odsyłając tym samy wiedza do określonych kodów wizualnych kina z jego już klasycznego okresu. W końcowym efekcie powstaje dynamiczna, iskrząca się humorem, hipnotyzująca i szokująca wizualnie całość, w której nie można zamknąć w żadnej dotychczas znanej formule. Baz Luhrmann prowadzi dialog z mistrzami kina. Poszczególne sekwencje przywodzą na myśl feeryczne filmy Meliesa, amerykańską burleskę, animowane produkcje Disneya czy klasyczne musicale. Aby osiągnąć taki efekt, reżyser często sięga po nowoczesną technologię obrazu. "Moulin Rouge!" to także dialog z kulturą popularną. Luhrmann proponuje widzowi swoistą grę w cytaty z muzyki popularnej. Tematem przewodnim jest tu miłość w różnorakich odcieniach. Reżyser wkłada w usta swoich bohaterów piosenki The Beatles, Eltona Johna, Queen czy The Police. O ile cytaty filmowe wymagają bliższej znajomości kina z jego klasycznego okresu, o tyle zestaw muzyki popularnej umieszczony w filmie staje się podstawą intertekstualnej zabawy na niższym poziomie. Także tu zestawienia mogą być szokujące, np. "Lady Marmalade" obok "Smels like teen spirit" Nirvany. Ten australijski reżyser prześmiewca i bluźnierca, którego poprzedni film budził u części widzów niechęć z powodu dużej liczby wulgaryzmów i brutalnych scen przemocy, wydaje się rzecznikiem autentycznego i czystego uczucia, które połączyło parę głównych bohaterów obu jego ostatnich filmów. Luhrmann maksymalnie naciąga formułę filmu fabularnego jednak nie demaskuje wprost umowności filmowej rzeczywistości, pozwala widzowi przeżywać uniesienia i dramat swoich bohaterów. Paradoks stanowi fakt, że Moulin Rogue ukazany przez Luhrmanna jako centrum nocnego życia Paryża, ale i wielka świątynia kiczu, postrzegany jest przez większość tamtejszych bywalców jako swoisty azyl prawdy, piękna wolności i miłości. Moulin Rogue jest zaprzeczeniem każdego z tych haseł. Jedynie dwoje głównych bohaterów zaczyna to zauważać, ale ich próba ucieczki ze złotej klatki, jaką okazuje się to miejsce, jest oczywiście z góry skazana na klęskę. Umieszczając cały film w ramie scenicznej (kompozycja klamrowa), autor dość elegancko dystansuje się do opowiadanej historii (choć może jeszcze lepszy efekt dałaby diafragma irysowa). Luhrmann nie śmieje się w nos swemu widzowi, on zawadiacko puszcza do niego oko. Film Luhrmanna można by zaliczyć do filmów proponujących tzw. podwójne kodowanie, czyli dwa "dania" w jednym. Pierwsze z nich to lekkostrawna porcja rozrywki na dobrym poziomie, drugie to pikantna wieloskładnikowa potrawa przywodząca na myśl nostalgiczne klimaty z kina retro. W filmie "Moulin Rouge!" cały kawał kina poddany został czemuś w rodzaju "artystycznego recyclingu" po to, by w efekcie dać postmodernistyczny musical według Baza Luhrmanna. Szkoda tylko, że bunt Luhrmanna jest w gruncie rzeczy pustym gestem, a jego radykalizm stał się towarem na sprzedaż w komercyjnej machinie filmu. autorka: Katarzyna Piórkowska (tekst był wcześniej publikowany w vortalu http://humanista.pl/kulturoznawstwo)
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Melodramat, który pobudza nawet skamieniałe serca. Perfekcyjna obsada, świetnie dobrana aranżacja... czytaj więcej
"Moulin Rouge!", kolorowy obraz Montmartre'u z początku XIX wieku, to film, o który od dawna kłócą się... czytaj więcej
Nie ukrywam, że do obejrzenia "Moulin Rouge!" zachęciła mnie przede wszystkim obsada. Nie lubię się do... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones