Recenzja filmu

Agenci bardzo specjalni (2004)
Keenen Ivory Wayans
Shawn Wayans
Marlon Wayans

Jak niepotrzebnie wydać kilkanaście złotych?

A zaczyna się tak dobrze... Oto trójka gangsterów wpada do sklepu, by odebrać należność za lody, a w rzeczywistości amfetaminę. Dwójka obsługujących sklep starszych panów najpierw po mistrzowsku
A zaczyna się tak dobrze... Oto trójka gangsterów wpada do sklepu, by odebrać należność za lody, a w rzeczywistości amfetaminę. Dwójka obsługujących sklep starszych panów najpierw po mistrzowsku wykonuje "Guantanamera", by po chwili niespodziewanie odmłodnieć o jakieś 40 lat i okazać się agentami FBI. Niestety. Niestety i dla nich - bo dostawcy lodów okazują się rzeczywiście dostawcami lodów, a agenci zostają... na lodzie - i dla widzów, bo to ostatni moment, gdy twórcy "Agentów bardzo specjalnych" czymś ich zaskoczą. Filmów, w których mężczyźni przebierali się za kobiety (i na odwrót) powstały już tysiące. Większość nich to komedie, gdy zmieniający się reżyserzy do bólu eksploatowali wciąż jeden i ten sam niby zabawny motyw wstydu. Ależ ile razy można się śmiać, gdy facet w sukience podglądał "niechcący" przebierające się w szatni panie? Ileż razy faceci łamali sobie nogi, próbując chodzić w butach na obcasach? Ileż razy drapali się po tyłku, próbując wyciągnąć stringi spomiędzy pośladków? Czy jest to w ogóle jeszcze śmieszne? I każdy z tych tak podobnych do siebie filmów oscyluje wokół jednego, oklepanego motywu. Mężczyzna, by ratować świat / własną skórę / czyjąś skórę (niepotrzebne skreślić) zostaje zmuszony do czasowego udawania kobiety. W związku z tym ma kupę problemów spowodowanych faktem, że nie potrafi użyć szminki itp. damskich atrybutów. Na koniec zaś udaje mu się zrealizować swój cel, jednak musi poprzepraszać wszystkie panie, które do tego czasu okłamywał i mniej lub bardziej bezwstydnie podglądał. O ile jeszcze "Tootsie" z Dustinem Hoffmanem możemy traktować nie tylko jako komedię, ale i swoisty moralitet na temat mediów, o tyle "Agenci Bardzo Specjalni" są niczym innym jak próbą wyłudzenia od widza kilkunastu złotych za gniot, jaki powinno się sprzedawać co najwyżej na stadionie X-lecia, z całym szacunkiem dla tego ostatniego. Bo czegoż w tym filmie nie mamy? Wyżej wyłożony schemat realizuje się od początku do końca, tyle że zamiast jednego przebierańca mamy dwóch. Mamy siermiężny wątek miłosny (dla ściskających się w kinie par), po amerykańsku tłukący wszystkim do głowy, że nawet jeśli zakochamy się w telewizyjnej gwieździe, to możemy być niemal pewni, iż dopniemy swego. Nieważne, że ową gwiazdę wcześniej egoistycznie okłamaliśmy. Nieważne, że owa gwiazda jest na tyle głupia i zadufana w sobie, że poważne dziennikarstwo myli z zawodem paparazzi. Oprócz wątku miłosnego A mamy i B. W nim, ze swoim chłopakiem schodzi się na powrót dziewczyna, która dla zachowania własnego honoru powinna już dawno trzasnąć go w pysk i uzyskać sądowy zakaz zbliżania się do niej. Cukru jeszcze reżyserowi Keenenowi Ivory'emu Wayansowi za mało. Dosypuje więc nam wiązankę aktualnych przebojów, na czele z Vanessą Carlton. Gdy do pojedynku na improwizowany układ taneczny stają siostry Vandergeld i przebrane siostry Copeland, wydaje się, że może wreszcie zobaczymy coś ciekawszego, choćby na miarę solówek muzyków z "Dobosza" Charlesa Stone'a. Nic z tego. Vandergeldówny uciekają z dyskoteki, widzowie uciekają z sali kinowej, gdy zauważają, że tańczące dziewczyny w rzeczywistości są dublerkami, a twórcom filmów nawet nie chciało się zatuszować swojej fuszerki. Gdyby widzowie poczekali jeszcze chwilkę, mogliby obejrzeć jedyny oprócz wspomnianego na początku rzeczywiście zabawny motyw - Murzyna "królującego" na imprezie dzięki arsenałowi gwizdów, świecących patyków i wypitemu narkotykowi. Potem można już spokojnie wyjść z kina, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Czyż może śmieszyć scena, gdy ubrane na biało "złe" dziewczyny Vandergeld zostają oblane czerwoną farbą? Mimowolne skojarzenie z upiorną dyskoteką w "Blade" powoduje tylko wzrost frustracji. A już finał, gdy jedynym "złym" okazuje się ojciec dziewczyn, Warren Vandergeld i nawet jego zbyt długo przesiadujące w solarium córeczki zostają wybielone, staje się po prostu farsą. Człowiek zdaje sobie sprawę, jak głupio postąpił, wybierając się na ten film, mógł przecież te kilkanaście złotych zamiast na bilet wydać w o wiele lepszy sposób. Niestety, jest już za późno. Pieniądze wydane, a osąd o twórczości reżysera Wayansa w pełni ukształtowany. Nie trzeba dodawać, że osąd jak najbardziej negatywny.
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones