Recenzja filmu

P.S. Kocham cię (2007)
Richard LaGravenese
Hilary Swank
Gerard Butler

Jak zmarnować dobrą książkę

Cecelia Ahern napisała „P.S. Kocham Cię”, mając nieco ponad dwadzieścia lat. Stworzyła jednak bohaterów z krwi i kości, pełnych emocji, rozterek, smutków, radości i przede wszystkim miłości.
Cecelia Ahern napisała „P.S. Kocham Cię”, mając nieco ponad dwadzieścia lat. Stworzyła jednak bohaterów z krwi i kości, pełnych emocji, rozterek, smutków, radości i przede wszystkim miłości. Opisała dziwną, ale silnie ze sobą związaną irlandzką rodzinę, która w przełomowym momencie życia młodej wdowy, Holly, stara się jej pomóc czy to otwarcie, czy sekretnie. Wsparcie otrzymuje także od swych przyjaciółek – Sharon i Denise. Książka jest pełna ciepła przeplatanego nostalgią i empatią. I faktycznie – aż się prosiła o ekranizację. Niestety wzięli się za to „spece” z Hollywood i spartaczyli sprawę bardziej niż pan Wajda film  „Panna Nikt” swego czasu.   Film jest zły. Tak zły, że nie powinien był nigdy powstać. Dlaczego? Przede wszystkim, że ma się tak do książki jak obietnice wyborcze polityków do ich realizacji. Scenariusz zmieniono właściwie całkowicie: zniknęło szczęśliwe małżeństwo rodziców Holly, a pojawiła się zgorzkniała, opuszczona przez męża baba; zniknęło rodzeństwo bohaterki, zniknął przystojny i inteligentny właściciel baru – pojawił się zaś przygłupawy, napędzany tikami pomocnik barowy, zniknęła młodość bohaterek – te, które w książce miały po trzydzieści lat, w filmie mają cztery dychy z hakiem, i wreszcie – zniknęło zwyczajne życie – zamiast tego Amerykanie po raz kolejny wcisnęli widzom kit zwany „American Dream”.   Aktorstwo w filmie jest drewniane, chociaż grają dwie oskarowe aktorki. Kathy Bates wyraźnie męczy się w roli opuszczonej małżonki i robi wszystko, by widz jej nie polubił. Nieruchoma maska jej gry to popłuczyny po kreacjach z „Misery”, „Dolores” czy choćby epizodzie filmu „Wyścig szczurów”. Hilary Swank może mieć na koncie dwa Oscary, ale na heroinę romansu z tą swoją końską szczęką się nie nadaje. Bardziej przekonująco zagrała w gniocie „Karate Kid IV: Mistrz i uczennica” niż w filmie, gdzie miała być rozczulająca i dowcipna. Jednak jej gra to wyżyny aktorstwa w porównaniu do drewnianej, parodiującej samą siebie z  sitcomu „PrzyjacieleLisy Kudrow, po której widać już niestety upływ czasu. Fragmenty z Kudrow działają lepiej niż jakikolwiek środek wymiotny – polecam na kaca. Listy doręczane są w sposób, który przypomina najbardziej ckliwe i tandetne harlequiny. Nie ma wglądu w kobiecą psychikę, Amerykanie po raz kolejny stawiają na tanie efekciarstwo. Podobnie jest i z pracą Holly – jak ma sobie coś znaleźć, to od razu z pasją, przepychem i spełnieniem amerykańskiego marzenia o sukcesie. Listy doręczane są w sposób, który przypomina najbardziej ckliwych mężczyzn. Dziwnymi ścieżkami chadzają myśli scenarzystów Hollywood, coraz bardziej pokrętnymi i nastawionymi na chwałę swego państwa i mitów, które zrodziło. Nijak to się ma do prawdziwego życia i prawdziwych emocji. W filmie nie jest ukazana miłość, to nierealna bajka mająca być tandetnym pocieszeniem dla ewentualnych wdów.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czy wiecie, co jest najlepsze w wielkiej, romantycznej miłości? Żałoba. Nie wierzycie? Obejrzyjcie zatem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones