Recenzja filmu

Timbuktu (2014)
Abderrahmane Sissako
Ibrahim Ahmed
Toulou Kiki

Kameralny dramat "świętej wojny"

Film Sissako ma sporą siłę rażenia nie tylko ze względu na temat, ale również z powodu wysmakowanej formy, sposobu, w jaki reżyser myśli o poszczególnych kadrach i całej kompozycji. Przemyślane,
Do trzech razy sztuka. Choć Abderrahmane Sissako pokazywał już w Cannes dwa filmy (nagrodzony FIPRESCI "Heremakono" i znane także z polskich festiwali "Bamako"), dopiero teraz Mauretańczyk wchodzi do reżyserskiej pierwszej ligi – jego "Timbuktu" walczy w tym roku o Złotą Palmę. Wybierając na miejsce akcji tytułowe Timbuktu, miasto w Afryce Zachodniej leżące na terenie dzisiejszego Mali, reżyser wchodzi klinem między konkursowe propozycje: to film mocny i przygnębiający, a jednocześnie wyrafinowany formalnie i zbudowany na ciekawym paradoksie. 
  
Życie w sterroryzowanym przez ortodoksyjnych wyznawców Islamu Timbuktu nie jest łatwe. Prowadząc swoją świętą wojnę, bojownicy dżihadu wprowadzają wiele konserwatywnych zakazów – nie wolno słuchać, ani tworzyć muzyki, zabroniona jest także gra w piłkę, a za cudzołóstwo grozi kara śmierci przez ukamienowanie. Biorąc na warsztat świętą wojnę i sedno religijnego fanatyzmu, Sissako sporo ryzykował. Z jeszcze większym ryzykiem wiązał się jednak przyjęty język: "Timbuktu" to film kameralny, a spora dawka dramatycznych wydarzeń jest w nim kontrastowana przez akcenty humorystyczne. Są one autentycznie zabawne, a jednocześnie stanowią trafny komentarz, piętnujący absurdy ekranowej rzeczywistości. Z jednej strony, wojownicy Islamu zakazują gry w piłkę, z drugiej nie przeszkadza im to w prowadzeniu burzliwych dyskusji o przewadze Realu nad Barceloną. Ciekawy jest też sposób, w jaki chcą oni przekonać niewiernych do swoich racji. Poza stosowaniem terroru, wykorzystują również nowe technologie. Świetny jest zwłaszcza wątek chłopca, który ma wyznać przed kamerą swój grzech, którym jest...słuchanie rapu. Oczywiście, w głębi duszy wcale nie jest przekonany do nieczystości ulubionej muzyki i przed kamerą wypada po prostu nieautentycznie. Poza kręceniem spotu reklamowego strażnicy nie mają nic przeciwko używaniu nowoczesnych telefonów (w celach komunikacyjnych, ale przede wszystkim - rozrywkowych) oraz oddawaniu się lekturze książek. Nie wspominając nawet o stroju – skromny hidżab zostaje uzupełniony o modne okulary przeciwsłoneczne.

Film Sissako ma sporą siłę rażenia nie tylko ze względu na temat, ale również z powodu wysmakowanej formy, sposobu, w jaki reżyser myśli o poszczególnych kadrach i całej kompozycji. Przemyślane, malarskie zdjęcia pozwalają wydobyć okrutną poezję z coraz mocniejszych scen. W pamięć zapada rozpisana na duże zbliżenia sekwencja śmierci krowy, spore wrażenie robi akt ukamienowania dwójki ludzi skazanych na śmierć tylko dlatego, że żyli w nieformalnym związku, czy scena gry w wyobrażoną piłkę nożną. Cynizm i bezwzględność walczących (rzekomo w imię prawa bożego) zostały w prosty, ale emocjonalnie celny sposób skontrastowane z postawą głównego bohatera i jego rodziny, której członkowie odnoszą się do siebie ze wzajemnym zrozumieniem i życzliwością. 

Reżyser opowiada historię, zachowując dystans wobec filmowego świata, a jednocześnie nie gubiąc empatii wobec zaludniających go bohaterów – być może to jego największe osiągnięcie. Zaś fakt, że dramat świętej wojny można rozpisać na takim paradoksie – pokazać go w sposób skromny, a jednocześnie spektakularny – może zapewnić Sissako miano odkrycia canneńskiego festiwalu. 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones