Recenzja filmu

Gigante (2009)
Adrián Biniez
Horacio Camandule
Leonor Svarcas

Kino gatunków w skali mikro

Połączenie minimalistycznego kina artystycznego z czystym kinem gatunkowym – w tym przypadku z komedią romantyczną. W rezultacie mamy kompromis, nikogo w pełni nie zadowoli.
Adrián Biniez prezentuje nam wynik niezwykłego eksperymentu. Tworząc "Gigante" zadał pytanie, czy jest możliwe połączenie minimalistycznego kina artystycznego z czystym kinem gatunkowym – w tym przypadku z komedią romantyczną. Odpowiedź brzmi: można, tylko po co. Końcowy rezultat jest typowym kompromisem, a ten jak wiadomo nikogo w pełni nie zadowoli. Bohaterem filmu jest słusznej postury ochroniarz w supermarkecie. Jego jedynym obowiązkiem jest gapienie się w monitor. Ponieważ zaś pracuje głównie na nocnej zmianie, kiedy to w sklepie nic się nie dzieje, możecie sobie łatwo wyobrazić jak ekscytujące jest to zajęcie. Chociaż nie, wcale nie musicie sobie tego wyobrażać, gdyż Biniez z bolesną dokładnością wam to zobrazuje. Na ekranie kinowym przez długie minuty nic się nie dzieje, a nasz dzielny ochroniarz drzemie sobie, rozwiązuje krzyżówki i świruje. Pewnego dnia to się jednak zmienia. Uwagę bohatera przykuwa nowa, atrakcyjna lecz niezdarna sprzątaczka. Już wkrótce przestanie mu wystarczać podglądanie jej w pracy i zacznie ją śledzić również w nadgodzinach. Jego obsesja okaże się brzemienna w skutki. Biniez nie spieszy się opowiadając swoją historię. Chyba nawet przez chwilę nie poczuł pokusy, by podkręcić akcję, dodać trochę więcej dialogów. Jak to w latynoskim kinie minimalistycznym bywa, na ekranie królują długie statyczne ujęcia i cisza. I gdyby Biniez pozostał wierny do końca konwencji, nie mrugnąłbym nawet okiem. On jednak robi woltę i niczym uparty osioł zapiera się nogami, chcąc pójść swoją własną drogą. Niestety jego droga wiedzie wprost do telenoweli i nagle okazuje się, że bohaterowie "Gigante" są nikim więcej, jak opóźnionymi w rozwoju kuzynami wypacykowanych latawic i wymuskanych żigolaków królujących na ekranach telewizorów. Jeśli jest się na to przygotowanym mentalnie, to można nawet docenić próbę Binieza przełamania ograniczeń formalnych minimalistycznego kina. Jednak fani czystości gatunkowej, którym przypadły do gustu obrazy w stylu "Cień" czy "Liverpool" przywitają film raczej z całkowitym brakiem zrozumienia. "Gigante" ma jednak jeden bardzo duży (i to dosłownie!) plus. Jest nim odtwórca głównej roli Horacio Camandule. Gra po raz drugi w filmie Binieza i wyraźnie czuje się, że obaj panowie doskonale się rozumieją. Papierowa i w gruncie rzeczy mało wyrazista rola w interpretacji Horacio nabrała życia, stając się intrygującą i lekko niepokojącą. Camandule nie jest zdecydowanie typem amanta, a jednak bardzo łatwo przyszło mi uwierzyć w rodzącą się na ekranie miłość, a to zawsze sobie cenię.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones