Komedia zdusiła przekaz

Film Lavie nie jest przełomowy, nie jest też na siłę inteligentny; ma w sobie pewną festiwalową zachowawczość. Niemniej jednak jest pierwszym tego typu filmem w Izraelu i prawdopodobnie na
UWAGA, SPOILER! 
TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

Są takie filmy, które nazywa się umownie festiwalowymi. Filmy, które są raczej niezależne, niskobudżetowe, kameralne. Często przedstawiają nam finał bez fanfar i bez jednoznacznej odpowiedzi na postawione w trakcie pytania, a nawet lepiej - nie zadają pytań, tylko przedstawiają nam opowieść. Nie powinny być zbyt ekstremalne, a najlepiej gdyby ciężkie tematy traktowały z przymrużeniem oka. Takie przyjemne obrazy niczym z projektów Zacha Braffa, ale które nigdy nie trafią do szerszej dystrybucji, bo nie pojawi się tam Natalie Portman czy Kate Hudson, a i tak nie dysponują finansami na promocję. Jeśli już dotrą poza granice swojego kraju, to najczęściej do jakiegoś kina studyjnego, do kanału z kinem artystycznym i niezależnym, który na platformach cyfrowych dysponuje "zawrotnymi" osiągnięciami oglądalności w liczbie promila czy pół procenta... I bardzo dobrze! Takie obrazy są świetnym kinem środka i odpoczynkiem pomiędzy kinematografią wymagającą myślenia, a tą zupełnie komercyjną; wobec tego ogląda się je zupełnie znośnie. Problem narasta, jeśli mamy mnóstwo filmów o tej samej konstrukcji (niski budżet + mała improwizacja + historia bez głębszych wniosków + otwarte zakończenie) i nie zawsze ich liczba przekłada się na ich jakość. Przychodzą mi choćby na myśl seryjnie wydawane filmy z Melanie Lynskey w roli głównej albo projekty braci Duplass. Są niby w porządku, ale sprawiają - z muzycznego punktu widzenia - wrażenie remiksów tego samego utworu. "Zero motywacji" jest właśnie takim dziełem, które idealnie pasuje do wyżej wymienionych, choć jest o tyle wyjątkowe, że opowiada historię, która teoretycznie nie może się udać w kinie obyczajowym.



Nie może się udać, ponieważ opowiada o wojnie, wojsku i zabijaniu. Wróć! Opowiadałby, gdyby nie fakt, że za jego realizację odpowiedzialne są głównie kobiety. Jest to swoisty film o wojnie, ale bez wojny; o wojsku, ale bez wojska. No bo czy nie mamy czasem wrażenia, że kobiety (niżej podpisany jest mężczyzną) skupiają się na mało istotnych detalach, a prawdziwy problem przemija obok? Służba wojskowa skierowana jest zasadniczo do mężczyzn nie tylko dlatego, że - teoretycznie - są silniejsi, bezwzględniejsi, poza emocjami. Nie tylko dlatego, że w razie pojmania nie zostaną potraktowani jak seksualne niewolnice wroga (między innymi dlatego w IDF - Izraelskich Siłach Obronnych - kobiety nie biorą udziału w bezpośredniej walce). Sądzę, że także dlatego, że mężczyźni bardziej analizują problem i chcą go szybko rozwiązać, a kobiety wpadają w pułapkę domysłów i emocji. Proszę nie rzucać kamieniami - określiłbym siebie jako feministę, acz rozprawiam teraz o niewdzięcznej profesji żołnierza (choć bardziej nazwałbym to powołaniem niż zawodem). Problem różnic pomiędzy podejściem do problemu przez obie płci w żartobliwy sposób pokazano w "Zmiennikach" ("typowo kobieca / męska logika myślenia"), a świetny monolog na ten temat można zobaczyć w hinduskim komediodramacie "Pyaar Ka Punchnama", w którym potwierdza się, że mężczyzna chce rozwiązać problem od razu, a kobieta woli mały problem odłożyć jako kapitał na kłótnię w późniejszym terminie. Oczywiście setki tysięcy komedii romantycznych także wzbogaca, mniej lub bardziej, naszą wiedzę na ten temat (bo pomijam już samo życie). "Zero motywacji" niejako porusza zagadnienie w zupełnie inny sposób, pokazując historię z punktu widzenia kobiet. Opowieść ta jest bardzo kobieco poprowadzona, ale gdy trzeba skonfrontować te tezy z męską opinią, to te parę minut kiedy mężczyźni coś znaczą na ekranie jest symptomatyczne: bach-bach i po sprawie, pozamiatane. Reżyserka Talya Lavie autoironicznie sportretowała kobiety, lecz daleki jestem od myśli, że chciała je ośmieszyć. Zdecydowanie bliżej mi do wniosku, że chciała wyśmiać nierówność i seksizm panujące w IDF, które doprowadzają do takich absurdów.



Historia kręci się wokół trzech dziewczyn, które trafiły do położonej na pustyni jednostki. Wspomnę nieobeznanym w temacie, że służba wojskowa w Izraelu jest przymusowa także dla kobiet i w ich przypadku ten stan trwa dwa lata (u mężczyzn trzy). Nie jest to nic nadzwyczajnego, wszak od 1948 roku - daty powstania Państwa Żydowskiego - wojny nawiedzają ten mały kraj stosunkowo regularnie, większość państw arabskich i muzułmańskich grozi anihilacją, a do czasu wybudowania muru na granicy z terytoriami (przyszłego) Państwa Palestyńskiego zamachy terrorystyczne zdarzały się tam w przeciągu tygodnia częściej niż teraz w Europie zdarzają się w ciągu roku, choć nam się wydaje, że są na Starym Kontynencie co chwilę. Zohar (Dana Ivgy) i Daffi (Nelly Tagar) zamiast hasać z karabinami po ulicach Jerozolimy trafiają do jednostki zaopatrzenia i łączności i ich praca jest tyleż nudna, co nijaka. Daffi jak na kobietę żołnierza przystało, nie martwi się ani traumą z zabicia człowieka, ani stresem pourazowym po ataku, ani z obtarciami od trepów - Daffi nie może przeboleć, że odbywa służbę w jakiejś dziurze na końcu świata, a przecież mogłaby w Tel Awiwie, gdzie są butiki i plaża. Zamierza zmienić swój los poprzez kurs oficerski, ale pomoże jej to co najwyżej parzyć lepszej jakości herbatę na spotkaniach swoich przełożonych. Zohar zaś jest saperką i jest w tym mistrzem. Rozbraja miny... w popularnej grze logicznej dołączanej do Windowsa. Czas im się dłuży, a braku dyscypliny pilnuje Rama (Shani Klein). Jej dowództwo polega na przysłuchiwaniu się rozmowom mężczyzn podczas narad sztabowych. W całość wplata się tajemnicza Irena (Tamara Klingon). Z punktu widzenia koleżanek Irena oszalała pod wpływem pewnego wydarzenia w jednostce, a z mojego punktu widzenia chciała skrócić służbę dzięki "żółtym papierom". Film puentuje pojedynek na zszywki, którego - w warunkach biurowych - nie powstydziłby się nawet Clint Eastwood w "Brudnym Harrym". Finalnie okazuje się, że jest jeszcze wiele gier komputerowych do zagrania w armii przez Zohar i że Daffi w Tel Awiwie przeszkadza tym razem mocne słońce. Choć całość ma ogólnie sympatyczny wymiar, to nie sposób nie zauważyć, że reżyserka całkiem świadomie wplata tu poważne tematy. W końcu sama kiedyś nosiła na ramieniu karabin M-16.



Lavie całkiem dosadnie pokazuje, że kobiety w (izraelskim) wojsku są traktowane jak zło konieczne. Widz, z początku, zwraca uwagę na to, że gdzie dwie kobiety tam trzy różne zdania i że nadmiar hormonów prowadzi do zabawnych sytuacji, które mogą wydawać się z czasem i abstrakcyjne. Z kobietami w woju nie czuć nawet widma konfliktu zbrojnego jaki nad nimi wisi (choćby prace artystyczne dotyczące poprzednich wojen, które jako żywo przypominają rysunki zarządcze Stanisława Anioła w "Alternatywy 4"). Pomiędzy tym warto zauważyć, że los żołnierki nie jest usłany różami. Są statystami na naradach, ich wnioski są traktowane po macoszemu, a ich najlepszą umiejętnością jest podawanie napojów mężczyznom. Są także obiektami seksualnymi dla żołnierzy. Ci nie tylko ostentacyjnie zwracają uwagę na ich krągłości, ale posuwają się też do zgwałceń. Izrael nie jest żadnym wyjątkiem na tym polu i sprawy tego typu coraz częściej są nagłaśniane w tamtejszych mediach. Reżyserka ukazuje nam, że większość kobiet marnuje się w armii, bowiem wojaczka nie leży w ich naturze, a - dodatkowo - nawet tutaj spotykają się z przejawami męskiego szowinizmu czy z nierównym traktowaniem przez samo ustawodawstwo. Jest to temat, który umknął sporej większości widzów - być może przez zbyt dużą dawkę wyrachowanego humoru. Ewidentnie jednak kobiety są tu zniewolone przez system. Znaczą dla ogółu podobnie mało jak żony religijnych muzułmanów czy ortodoksyjnych Żydów, które tam służą tylko do rodzenia i opiekowania się potomstwem, a o własnym życiu i karierze mogą zapomnieć. Tytułowy brak motywacji można zarzucić samym kobietom, ale i armii oraz politykom, którzy nie mają lepszego pomysłu na poradzenie sobie z tym problemem. 



Film Lavie nie jest przełomowy, nie jest też na siłę inteligentny; ma w sobie pewną festiwalową zachowawczość. Niemniej jednak jest pierwszym tego typu filmem w Izraelu i prawdopodobnie na świecie. W kinematografii izraelskiej oswojono już się z chasydzkim homoseksualizmem, z błędami polityczno-wojskowymi na przestrzeni dziejów, z terroryzmem każdego dnia, z izraelskim odpowiednikiem wojny w Wietnamie (Libanem) oraz z problemami narodowościowo-religijnymi w społeczeństwie. Teraz czas zmierzyć się z tabu jakim jest właściwe traktowanie kobiet w męskim świecie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Służba wojskowa. Dla jednych dwa lata wyjęte z życiorysu. Dla innych szansa na znalezienie swojego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones