Recenzja filmu

Szefowie wrogowie (2011)
Seth Gordon
Jason Bateman
Charlie Day

Korporacyjne marzenia

"Szefowie wrogowie" mają w sobie tyle dzikiej energii i "jaja", że ogląda się ich z zaangażowaniem do ostatniej sceny. Cała ekipa zasłużyła na premię.
Biurowe przysłowie głosi: szanuj szefa swego, bo możesz mieć gorszego. Czy stosuje się ono także do Nicka (Bateman), któremu przełożony oznajmia bez pardonu: Jesteś moją własnością, moją dziwką? Albo do jego kolegi, Kurta (Sudeikis), zmuszonego przez swojego bossa – wciągającego worki kokainy dziedzica fortuny – do zwolnienia wszystkich otyłych pracowników? Stosunkowo najlepiej w tym towarzystwie ma się Dale (Day), napastowany seksualnie przez zgrabną dentystkę-nimfomankę. Jednak i on będzie miał w końcu dosyć niewyżytej szefowej, gdy ta postawi mu ultimatum: albo się z nią prześpi, albo ona powie jego dziewczynie, że uprawiali seks. Najprościej byłoby zmienić pracę, ale na rynku wciąż trwa kryzys (który to już rok?). Nawet absolwenci renomowanych uczelni, by zarobić na czynsz, zmuszeni są świadczyć za grosze usługi seksualne. Postawieni pod ścianą Nick, Kurt i Dale dochodzą do wniosku, że jedynym sposobem na rozwiązanie kłopotów jest pozbycie się szefów. Raz na zawsze.

Wcale mnie nie dziwi, że film Setha Gordona zrobił za Oceanem taką furorę. U nas też na pewno się spodoba. Kto z Was nie miał bowiem ochoty choć raz wypchnąć kierownika przez okno albo utopić go w muszli klozetowej? Za to, że nie dał awansu i kazał zostać do późna w biurze, a sam byczył się na zakupach w galerii handlowej. Za to, że przywłaszczył owoce cudzej pracy, spijając korporacyjną śmietankę. Za to wreszcie, że zrugał Was niesprawiedliwie przy kolegach, sącząc kawę zrobioną przez asystentkę, podczas gdy Wy musicie ganiać z kubkiem do wiecznie obleganego automatu. Tak jest, chęć przerobienia szefa na kogel-mogel to święte prawo kapitalizmu! Mało kto przechodzi jednak od słów do czynów. Dlatego tak chętnie kibicuje się bohaterom: powodzenie ich   działań będzie drobną kompensacją naszych niepowodzeń.

W "Szefach wrogach" najlepsze wydają się właśnie sceny biurowych kaźni. Twórcom udaje się wówczas nie tylko opowiedzieć parę świetnych kawałów, ale i sportretować dramaty szarych pracowników, którzy w opinii pracodawcy  są warci tyle co dziurkacz. Aniston, Spacey  i Farrell fantastycznie sprawdzają się jako tytułowi okrutnicy wykorzystujący pozycję w firmowym łańcuchu pokarmowym do upokarzania podwładnych. Szkoda więc, że reżyser oddaje im tak mało czasu ekranowego. Najbardziej żal mi Farrella, który jako łysiejący miłośnik kung fu i używek bryluje  w każdej scenie.   

Gdy bohaterowie zaczynają wprowadzać w życie plan zemsty, filmowy humor zeskakuje na poziom kloaki (mi akurat to w ogóle nie przeszkadza, ale resztę lojalnie uprzedzam). W dodatku wiarygodność całej intrygi jest równie cienka co kartka papieru z biurowej drukarki. "Szefowie wrogowie" mają jednak tyle dzikiej energii i "jaja", że ogląda się ich z zaangażowaniem do ostatniej sceny. Cała ekipa zasłużyła na premię.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ilu z nas chętnie wymieniłoby pracodawcę na lepszy model? Możliwe, że wtedy z większym zapałem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones