Recenzja filmu

Życie Rileya (2014)
Alain Resnais
Sabine Azéma
Hippolyte Girardot

Krasnal ogrodowy

Od początku niezrozumiałe wydaje się, dlaczego akcja dzieje się w Yorku, skoro wszyscy bohaterowie mówią po francusku. To zresztą i tak bez znaczenia, bo tak naprawdę jesteśmy na deskach
92-letni Alain Resnais od pewnego czasu już tworzy raczej gustowne kino mieszczańskie niż arcydzieła na miarę "Hiroszimy, mojej miłości" czy "Zeszłego roku w Marienbadzie". Gorzej, że jego najnowszy film nie sięga nawet tego pułapu. Adaptacja sztuki Alana Ayckbourna, jednego z ulubionych pisarzy reżysera, którego dzieła wcześniej zekranizował w "Prywatnych lękach w miejscach publicznych" i "Palić/Nie palić", jest więcej niż nieudana. Jeżeli "Aimer, boire et chanter" jest dramatem, brakuje mu dramatyzmu, jeśli komedią, to budzi raczej uśmiech politowania. Dziwi, że film zakwalifikowano do konkursu głównego Belinale 2014. Jak widać, magia nazwiska legendy francuskiej Nowej Fali wciąż robi swoje.

Resnais każe obserwować nam dwa małżeństwa w średnim wieku, które przygotowują występ w amatorskim teatrze nieopodal Yorku (czujny widz zauważy, że czytają sztukę "Relatively Speaking" Ayckbourna). Prócz tego zajmują ich pogaduszki podczas szklaneczki whisky lub lemoniady, którym oddają się w ogródkach swoich wiejskich posiadłości w ciepłe popołudnia. Małżeńską rutynę burzy rozchodząca się w błyskawicznym tempie wiadomość, którą przekazują sobie "w tajemnicy": ich wspólny przyjaciel, George, ma raka i pozostało mu zaledwie kilka miesięcy życia. Ten tajemniczy (szczególnie dla widza, któremu nie jest dane zobaczyć jego twarzy) mężczyzna, o którym wiemy, że potrafi dać kobietom "fun", zaczyna wpływać na losy znudzonych bohaterów. A może to oni zaczynają organizować swoje życie wobec niego, katalizując w ten sposób własne niespełnieni i wątpliwości?
     
Wątpliwości ma też widz – co do sensu śledzenia dalszych wydarzeń. Od początku niezrozumiałe wydaje się, dlaczego akcja dzieje się w Yorku, skoro wszyscy bohaterowie mówią po francusku. To zresztą i tak bez znaczenia, bo tak naprawdę jesteśmy na deskach teatru. Scenografię tworzą wycięte z kartonu kwiaty, sztuczne róże, kurtyny i tektury. Na krzesłach Resnais usadza krasnale ogrodowe, a bohaterów niekiedy wypina niejako z planu i wkleja na plansze w czarno-białą kratkę. Umowność ta nie wytwarza jednak Brechtowskiego efektu obcości jak u von Triera w "Dogville" czy "Manderlay", ale zwyczajnie irytuje.

W pewnym momencie grany w filmie przez André Dussolliera farmer mówi, że od teatru woli kino. Niestety, "Aimer, boire et chanter" dowodzi, że autorowi "Nocy i mgły" jedno z drugim się pomyliło. Sztuczne dekoracje przeplata z animowanymi pejzażami angielskich cottages i ujęciami nakręconymi w naturalnych plenerach. Nijak to do siebie przystaje. Szczytem złego smaku okazuje się pojawiający się nie wiedzieć skąd… sztuczny kret. Czyżby i tu Resnais parodiował von Triera, tym razem jego "Antychrysta"? Zapewne miało to budzić śmiech w filmie opiewającym czerpanie radości z życia. Ostateczny efekt jest jednak raczej smutny, jeśli nie żałosny. Dialogi okazują się bardziej niż zabawne, po prostu dziecinne, a w warstwie wizualnej elegancję, do której przyzwyczaił nas niegdyś Resnais, zastąpiła estetyka krasnala ogrodowego.
1 10
Moja ocena:
2
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones