Recenzja filmu

Przyjaciel do końca świata (2012)
Lorene Scafaria
Steve Carell
Keira Knightley

Mało śmieszna katastrofa

Za dwa lata koniec świata. Przepowiednie świętych, natchnionych i uczonych. Ileż to już razy przeżywaliśmy domniemane "końce świata". Nawet liczba mnoga tego wyrażenia brzmi idiotycznie, bo ile
Za dwa lata koniec świata. Przepowiednie świętych, natchnionych i uczonych. Ileż to już razy przeżywaliśmy domniemane "końce świata". Nawet liczba mnoga tego wyrażenia brzmi idiotycznie, bo ile tych końców ma być.

Nową wersję zagłady ludzkości, zaprezentowaną w filmie Przyjaciel do końca świata przez Lorene Scafaria, możemy oglądać na ekranach kin. Podobno ta miała być zabawna i wzruszająca. Dobrze, dobrze – nie jest taka zła. Poznajemy losy Dodge'a (Steve Carell), który chyba nie do końca przejmuje się zapowiedziami apokalipsy. Bardziej przeżywa rozstanie z żoną, które w konsekwencji niesie ze sobą wspomnienia licealnej miłości. Na jego drodze, a w zasadzie pod jego oknem, staje sąsiadka Penny (Keira Knightley), spanikowana faktem, że już nigdy nie zobaczy swojej rodziny. A godziny do wyznaczonej daty końca świata mijają nieubłaganie. Dalej wiadomo, jak to wszystko się potoczy.

Wiadomo! Niestety dlatego, że to kolejna komedia romantyczna oparta na znanym schemacie. To typ filmu, który nie wnosi niczego w nasze życie, nie szkodzi nam, nie obrzydza, ale przy którym najnormalniej w świecie możemy odpocząć.

Debiut reżyserski Scafarii, która dotychczas parała się aktorstwem, próbuje połączyć historię pięknej miłości z nutką strachu związaną z wielką zagładą. W zasadzie, to bardzo dobrze, bo o ile wątek romantyczny w jakiś sposób zaciekawia, o tyle motyw apokalipsy jest mało oryginalny. Reżyserka próbuje pokazać go w lekki, zabawny sposób i... no właśnie – próbuje. Warto jednak zwrócić uwagę na główną bohaterkę i odtwórczynię tej roli Keirę Knightley. Młoda aktorka znana  z serii "Piraci z Karaibów" bardzo dobrze sobie radzi przed kamerą. Praktycznie przez cały film
w bardzo szczery sposób pokazuje nam to, co czuje. A niekiedy jest to spora amplituda emocjonalna. Trochę gorzej jest z Stevem Carellem posiadającym miano komika. Tym razem dostał rolę mało komediową i choć nie do końca ją udźwignął, to jakoś daje sobie radę.

W ciągu dwudziestu lat przeżyliśmy już co najmniej cztery głośne końce świata i myślę, że przeżyjemy ten filmowy, pokazany w "Przyjacielu do końca świata". A odbędzie się to w taki sposób: znowu nic niesłychanego, oprócz początkowej ekscytacji, się nie wydarzy. Dzień jak co dzień. Film jak film. Choć szczerze – dosyć przyjemny.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Miłośnicy apokaliptycznych produkcji nie powinni mieć w tym roku powodów do narzekań. "Przyjaciel do... czytaj więcej
"Przyjaciel do końca świata" to reżyserski debiut niejakiej Lorene Scafaria. Ta anonimowa dla szerokiej... czytaj więcej
Jako że odpuściłem sobie oglądanie kolejnych potworków "2 z 6 scenarzystów "Strasznego filmu"", tak... czytaj więcej