Recenzja filmu

Marsjanin (2015)
Ridley Scott
Matt Damon
Jessica Chastain

Marsjańskie wakacje na wielkim ekranie

Jako miłośnik kina i pasjonat kosmosu miałem niełatwe zadanie w ocenie "Marsjanina". Jednak tym razem opowiem się po stronie kina, które przede wszystkim powinno wywoływać emocje.
Na najnowsze dzieło Ridleya Scotta czekałem od grudnia 2014. Wtedy to też w moje ręce wpadła powieść Andy’ego Weira "Marsjanin", którą pożarłem w parę wieczorów. Bestseller wydawniczy, spece od efektów specjalnych a nawet specjalne konsultacje z NASA powinny były skazać film na pewny sukces. Niestety, jak to bywa z większością adaptacji filmowych,  zwykle gubią po drodze ten magiczny składnik, który urzekł czytelników, a którego obraz ruchomy nie potrafi uchwycić. Produkcja Ridley Scotta niestety potwierdza tę regułę.

"Marsjanin" to fenomen wydawniczy dzisiejszych czasów. Informatyk Andy Weir pisze swoje pierwsze literackie dzieło z pasji do nauki i kosmosu. Niestety, pukając do drzwi wydawniczych, jest odsyłany z kwitkiem. Nikt nie jest zainteresowany publikacją fikcyjnego pamiętnika astronauty Marka Watneya, który dzień po dniu (a raczej sol po solu, należałoby powiedzieć) przedstawia nam swoje samotne życie na czerwonym globie. Niezniechęcony niepowodzeniami Weir wydaję więc powieść na w własną rękę w Internecie. Dalszy ciąg tej historii to prawdziwy American dream story. "Marsjanin" podbija serca internautów i Weir jest wręcz zmuszony stworzyć wersję na Kindle’a, która rośnie do rangi bestsellera w rankingu Amazona, można było zakupić zdigitalizowaną powieść. To przyciąga wydawców, a niedługo potem na podstawie "Marsjanina" rodzi się scenariusz, którego realizacji podejmie się sam Ridley Scott. Po pierwsze, ta historia pokazuje jak mało wydawcy wiedzą o potrzebach rynku, a po drugie, wiara w siebie nie tylko przenosi góry, ale może przynieść też niebotyczne zyski.

Adaptowanie scenariusza na podstawie powieści Weira nie było zapewne rzeczą trudną. To jedna z tych książek przygodowych, gdzie sceny filmowe malują się same na naszych oczach. Podobnie jak w przypadku "Kodu Leonarda da Vinci", mamy tutaj dynamiczną dwubiegunową akcję i dość jednoznacznie zarysowane postaci, które szybko zyskują naszą sympatię. Bohaterowie są inteligentni, charyzmatyczni a do tego mają poczucie humoru. Mark Watney to trochę mieszanina MacGyvera i Jamesa Bonda ze świetnie wyczutą ironią. W tej roli Matt Damon został obsadzony doskonale, który w filmowy skafander kosmiczny nie wskakuje pierwszy raz (wcześniej wcielił się w rolę złego Dr. Manna w "Interstellar"). Świętym Graalem całej historii jest oczywiście Mars, do którego obecnie ludzkość próbuje się zbliżyć, a dzieło Scotta pozwala poczuć przez chwilę, że nam się udało, albowiem w świecie "Marsjanina" loty na Czerwoną Planetę stały się faktem.



Przede wszystkim produkcja jest bardzo przyjemna wizualnie. Sceny krajobrazów naszego planetarnego sąsiada zapierają dech w piersiach, a wersja 3D tylko nadaje im soczystości. Drugim istotnym elementem jest realizm świata "Marsjanina". Przy produkcji pracowali specjaliści NASA. Istnieje nawet oficjalna podstrona Amerykańskiej Agencji Kosmicznej, która jest poświęcona technologiom przedstawionym w filmie (http://www.nasa.gov/realmartians). Nie można zresztą się dziwić, że NASA (która de facto jest również zbiorowym bohaterem dzieła) wykorzystała ten darmowy marketing, bo w końcu pieniądze na Agencję idą z kieszeni amerykańskich podatników. Jak dla fana nowinek technologicznych bomba. Mam nadzieję, że ten nowy realistyczny trend filmów s-f (wcześniej nad fizyką czarnych dziur w filmie "Interstellar" pracował znany fizyk Kipp Thorne) się utrzyma i  takich współpracy naukowo-artystycznych będzie więcej, bo zyskują przede wszystkim odbiorcy. 



Kosmos w kinie hollywoodzkim znów zrobił się ostatnio modny i takie tytuły jak "Interstellar" czy "Grawitacja", ponownie podniosły poprzeczkę, jeśli chodzi o ten gatunek s-f. Tym bardziej nie dziwi, że za realizację "Marsjanina" wziął się sam Ridley Scott, który "w kosmosie" bawił się już nie raz, pokazując, że ma coś w tym temacie do powiedzenia ("Prometeusz", "Ósmy pasażer Nostromo"). "Marsjanin" na papierze to przede wszystkim historia Marka Watneya. Ridley Scott, celowo lub przypadkiem, wagę przesuwa w stronę innych bohaterów i tym samym opowieść ta staje się wielowątkowa. Gdyby "Marsjanin" był serialem telewizyjnym, to ten zabieg zadziałałby na plus. Niestety, w ponad dwugodzinnej produkcji zbyt często jesteśmy z dala od Marsa, żeby poczuć jego wymiar i zamiast tego męczone są wątki, które mogłyby zostać tylko napomknięte. Mars jest Mount Everestem tego stulecia, na którego wciąż uczymy się wspinać, bo może i wiemy jak na niego wejść, ale nie do końca wiemy co nas spotka na miejscu. Książkowy Watney dzień po dniu próbuje przetrwać na surowej planecie, na której człowiek uzależniony jest od specjalistycznej aparatury. A ta zgodnie z prawem Murphy’ego jeśli coś może się popsuć, to się popsuje. Jedynym radosnym aspektem w tej marnej egzystencji jest ironiczne poczucie humoru Marka, które ratuje go przed kompletną utratą nadziei. Ridley Scott jednak z Everestu robi Mount Blanc i trywializuje fabułę, zmieniając ogromny trud (okraszony niejednokrotnie syzyfową pracą) codziennego survivalu naszego Marsjanina w małe, zbanalizowane sukcesy (np. rozmowa Marka z NASA w filmie szybko przybiera formę whatsappowego czatu, pomijając choćby problem komunikacji opóźnionej nawet o 40 min). Sole nie dłużą się ani na minutę, bo widz zabawiany jest w międzyczasie tym, co się dzieje na Ziemi. Gdzie jest dramaturgia naszego samotnego astronauty? Jednak z największym bólem odnotowałem wycięcie ze scenariusza prawie całego wątku związanego z morderczą tułaczką Watneya do Aresa 4. Tym samym Scott funduje nam tak naprawdę wizję marsjańskich wakacji, na które od jakiegoś czasu wybierają się uczestnicy okraszonej upadającą reputacją misji MarsOne. Niestety, widzowie nie czytając książki poznają tylko pół prawdy o tym, czym Mars dla astronauty może być.



Jako miłośnik kina i pasjonat kosmosu miałem niełatwe zadanie w ocenie "Marsjanina". Jednak tym razem opowiem się po stronie kina, które przede wszystkim powinno wywoływać emocje. "Grawitacja" zawierała kilka istotnych błędów naukowych (mimo to zyskała poklask naukowców związanych z kosmosem), jednak pierwszorzędnie trzymała widza w napięciu. "Marsjanin" Ridleya Scotta, pomimo dużego naukowego potencjału, gubi gdzieś swoją artystyczną lekkość.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mam dobrą wiadomość dla miłośników kina science fiction. Ridley Scott po chudych latach wrócił do formy.... czytaj więcej
Powieść autorstwa Andy'ego Weira, naukowca, który w wieku zaledwie kilkunastu lat uzyskał posadę... czytaj więcej
Nie będę ukrywał, że każda zapowiedź nowego filmu tworzonego pod batutą Ridleya Scotta wzbudza we mnie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones