Recenzja wyd. DVD filmu

Czarna śmierć (2010)
Christopher Smith
Sean Bean
Eddie Redmayne

Między wiarą a obłędem

Christopher Smith dokonał rzeczy praktycznie niemożliwej. Bazując na inteligentnym scenariuszu Dario Poloniego nakręcił skromny film, który może zostać odczytany w takim samym stopniu jako
Po ambitnym "Triangle" i przewrotnym "Severance" moja przygoda z twórczością Christophera Smitha nie mogła się tak po prostu skończyć. "Black Death" to jednak filmowa podróż w zupełnie inny gatunek. Gatunek, który moim skromnym zdaniem, jest najtrudniejszy ze wszystkich. Połamał sobie na nim zęby cały zastęp pierwszoligowych twórców z głównego nurtu Hollywood i tych stroniących od mainstreamu. Dwa słowa – kino religijne. Ostatnio na własnej skórze, jak ciężki to kawałek chleba, przekonał się sam Darren Aronofsky ze swoim "Noe". Wiara i religia to dla każdego człowieka sprawy tak osobiste, że nie sposób praktycznie nakręcić obrazu podejmującego te kwestie bez aury skandalu i zarzutów o stronniczość i tendencyjność przekazu, jak nie ze strony wierzących, to ateistów.

Nic więc dziwnego, że czytając opis fabuły "Czarnej śmierci", byłem pełen obaw. Na szczęście szybko zostały one rozwiane, a każda upływająca minuta, i to, w jaki sposób Anglik prowadzi fabułę, ciągle myli tropy, unikając przy tym banału i sztampy, robiło na mnie coraz większe wrażenie.

Anglia roku Pańskiego 1348. Kraj owładnięty jest dżumą, która zbiera okrutne żniwo. Oddany Kościołowi Ulrich wraz ze swoimi ludźmi został wyznaczony przez lokalnego biskupa do odwiedzenia pewnej wioski. Według krążących legend i pogłosek jej mieszkańców omija zaraza, ponieważ oddali się w niewolę demonowi. Sama osada znajduje się w dość niedostępnym terenie, przez co rycerze zmuszeni są udać się po pomoc do pobliskiego klasztoru. Tam roli ich przewodnika podejmuje się młody mnich Osmund, który nie jest pewien, czy powołanie służby Bogu, które otrzymał, jest jego życiową ścieżką.



Christopher Smith dokonał rzeczy praktycznie niemożliwej. Bazując na inteligentnym scenariuszu Dario Poloniego, nakręcił skromny film, który może zostać odczytany w takim samym stopniu jako apologia chrześcijaństwa, jak i pamflet na Kościół. Jedni wskażą go za doskonały przykład kina ukazującego prawdziwą twarz tej bezwzględnej organizacji, która przez narzędzie wiary od wieków wykorzystuje wiernych do realizowania swoich nieodgadnionych celów. Dla drugich zaś "Black Death" będzie obrazem doskonale pokazującym, że wiara chrześcijańska w krytycznych momentach życia pozwala wznieść się na wyżyny człowieczeństwa i stanowi sens naszego ziemskiego żywota.



To, że tak wykluczające się wizje mają rację bytu w jednym filmie, to zasługa po części wspomnianego bardzo dobrego scenariusza, jak i wielkiego wyczucia reżysera, uzupełnionego o więcej niż solidne aktorstwo. Smith perfekcyjnie balansuje ton swojej opowieści, unikając przy tym gatunkowych pułapek. Praktycznie w żadnym momencie nie daje się wpuścić na jakąś fałszywą nutę, która przechylałaby jego dzieło w stronę jednego z przeciwstawnych światopoglądów. Anglik, mając oparcie w takich weteranach kina jak Sean Bean, który wyśmienicie oddał niejednoznaczność pochłoniętego ideałami wiary Ulricha, czy młodego Eddiego Redmayne w roli rozdartego pomiędzy pełnieniem woli Bożej a miłością do kobiety Osmunda, stworzył klimat kina wielowymiarowego i wymykającego się utartym schematom. Znakomicie wypada też Tim McInnerny – jakże odmienna rola od tych, z których jest znany – oraz Carice van Houten (Melisandre z "Gry o Tron"). Generalnie wszystkie postacie są bardzo dobrze rozpisane i niezwykle trudno wcisnąć je do szufladek, do jakich mogłyby predestynować je nasze poglądy. W świecie Smitha nikt nie jest ani krystalicznie dobry, ani do szpiku kości zły. Każdym kierują pobudki w jego mniemaniu słuszne. Reżyser jak ognia wystrzega się jakiegokolwiek arbitrażu i roli sędziego. Ta bowiem przypada samemu widzowi. Ciekawie wypada też sposób, w jaki ukazane zostało znaczenia i decydująca rola kobiety w osadniczej społeczności.



Jesteśmy długo trzymani w niepewności. Czy wioska rzeczywiście opętana jest przez demona i jej mieszkańcy składają ofiary szatanowi? Czy to może zaślepieni wiarą rycerze i hierarchowie Kościoła popadli w obłęd i po omacku szukają kolejnych winnych na stos? Rozwiązanie całego wątku jest trochę w stylu znakomitej hiszpańskiej szkoły straszenia i stanowi ostateczny dowód przemawiający za tym, że "Black Death" to produkcja nieszablonowa. W tej całej beczce miodu znajduje się też jedna solidna nie łyżka, a chochla dziegciu. Ostatnie 3-4 minuty wydają się pochodzić jakby z innego filmu. Zupełnie nie pasują do tego, co oglądaliśmy przez wcześniejsze półtorej godziny. Smith powinien zakończyć swoje dzieło sceną w klasztorze. Reszta jest zbędna i psuje ogólne świetne wrażenie.



"Czarną śmierć" miałem przyjemność oglądać w szerszym gronie. I jak to zazwyczaj bywa, znaleźli się w niej ludzie o zupełnie odmiennych poglądach dotyczących wiary. Żarliwa dyskusja po seansie nie przekonała żadnej ze stron do zmiany swojej opinii na temat wydźwięku i przesłania obrazu. Każdy i tak uważał, że ma rację, przytaczając przy tym całą garść argumentów na poparcie swojej interpretacji. To chyba najlepiej świadczy o unikalności póki co ostatniego filmu w dorobku Anglika.

"Severance", "Triangle" i "Black Death" ukazują Christophera Smitha w roli reżysera o bardzo dużym talencie i filmowej wyobraźni, doskonałe czującym się w różnych gatunkach i wizjach kina. Należy niezwykle uważnie przyglądać się dalszemu rozwojowi jego kariery. Powinien on nas jeszcze nie raz pozytywnie zaskoczyć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones