Recenzja filmu

Na tropie Marsupilami (2012)
Alain Chabat
Wojciech Paszkowski
Jamel Debbouze
Alain Chabat

Milusiński pod wysokim napięciem

Wykreowana cyfrowo postać zwierzaka dotrzymuje standardów zza wielkiej wody. W "Na tropie Marsupilami" kuleje jednak pierwiastek ludzki.
Marsupilami ma wszystko, co trzeba, żeby pokochały go dzieciaki. Jest żółty, przytulny, wydaje zabawne dźwięki i posiada wielkie oczęta oraz długaśny ogon, który wije się i skręca, dostarczając okazji do kolejnych gagów. Ten ni to kot, ni to małpa po raz pierwszy pojawił się na łamach belgijskiego magazynu komiksowego "Spirou", gdzie debiutowały też między innymi Smerfy. Ale przygody żółtego futrzaka nie stały się nigdy międzynarodowym hitem na miarę perypetii małych niebieskich ludzików. Dlatego też za przeniesienie jego przygód na ekran zabrali się nie spece z Hollywood, a Francuzi. Trzeba przyznać, że pod względem technicznym podołali. Wykreowana cyfrowo postać zwierzaka dotrzymuje standardów zza wielkiej wody i wygląda bardzo wiarygodnie; psoci, robi urocze minki i urzeka niczym żywe stworzenie. W "Na tropie Marsupilami" kuleje jednak pierwiastek ludzki.

Fabuła kręci się wokół sekretów tropikalnej puszczy, które prowadzą do postaci Marsupilami. Zagrożony zwolnieniem dziennikarz Dan (Alain Chabat) rusza tropem tajemniczego plemienia Pajów, by ocalić swą reputację i przygotować atrakcyjny reportaż. Towarzyszący mu weterynarz Pablito (Jamel Debbouze) chciałby ponownie spotkać legendarnego zwierzaka, którego widział w młodości, a ponadto potrzebuje pieniędzy na spłacenie prześladujących go gangsterów. Botanik Hermoso (Fred Testot) z kolei szuka unikalnej rośliny obdarzonej cudownymi właściwościami, jakie są dla niego szansą na drugą młodość. Dorzućmy jeszcze narodziny quasi-nazistowskiej dyktatury oraz przepowiednię rychłego końca świata i otrzymamy barszcz ze zbyt dużą ilością grzybów. Przekleństwo przesytu dotyka jednak nie tylko fabułę. Humorystyczna konwencja jest o kilka numerów za duża, a Chabat i Debbouze szarżują, skutecznie pozbywając się sympatii widza. Nie pomaga fakt, że ich bohaterowie kierują się w zasadzie egoistycznymi pobudkami. Na ratunek zagrożonemu zwierzęciu ruszają przecież w zasadzie przy okazji załatwiania własnych spraw. W rezultacie Marsupilami jest jedynie przedmiotem rozgrywki między protagonistami a złoczyńcami. Dość brutalnej rozgrywki, trzeba dodać.

Komiksowe przygody Marsupilami wywodzą się z tzw. szkoły Marcinelle, charakteryzującej się mieszaniną realistycznych elementów i kreskówkowej dynamiki. Zwykle przeciwstawia się ją bardziej eleganckiej technice ligne claire, z jaką rysowane były komiksy o Tintinie. Przeniesienie gagów na ekran owocuje slapstickową konwencją, ale komiksowa przemoc ubrana w ciała żywych aktorów traci swoją komediową umowność i staje się okrutnym spektaklem przemocy. Trochę zbyt nachalnie powtarzają się na przykład gagi z rażeniem kogoś prądem. Szczytem w tym względzie jest scena, w której związany i zakneblowany jakimiś akcesoriami S&M Marsupilami jest łechtany wysokim napięciem przez jeden z czarnych charakterów. W filmie mamy więcej takich perwersyjnych motywów: postacie starca-obmacywacza i dyktatora-fetyszysty czy numer musicalowy z elementami cross-dressingu. Pojawia się też swoisty "skecz z papugą", w którym Jamel Debbouze znęca się nad biednym ptakiem (m.in. robi mu lewatywę). Czyżby dokonania francuskich filmowych ekstremistów w rodzaju Gaspara Noe odcisnęły swe piętno również na kinie dla najmłodszych?
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones