Recenzja filmu

Pierwszy krzyk (2007)
Gilles de Maistre

Misterium życia

"Pierwszy krzyk" to dzieło piękne, zachwycające w podobny sposób jak ponad ćwierć wieku temu "Koyaanisqatsi".
Francuzi Gilles de Maistre i Marie-Claire Javoy zapraszają widzów do udziału w jednym z dwóch największych misteriów ludzkiej egzystencji – narodzinach nowego człowieka. To niezwykłe, a jednocześnie powszechne zjawisko jest w filmie "Pierwszy krzyk" podniesione do rangi mitycznego wydarzenia. Obserwując rytuały różnych kultur, na nowo odkrywamy 'święty zachwyt', jaki towarzyszył narodzinom u zarania cywilizacji. Na ekranie pojawia się wiele kobiet, które różni wszystko: wychowanie, język, obyczaje, religia, kolor skóry. A jednak wszystkie je łączy życie na tej samej planecie, pod tym samym słońcem i księżycem, a przede wszystkim stan błogosławiony – ciąża. Patrząc w ten sposób na "Pierwszy krzyk", dokument jawi się niczym holistyczna, 'new-age'owa' przypowieść o uniwersalności ludzkiego losu. To pieśń pochwalna tolerancji i jedności w tym samym doświadczeniu bólu i radości obdarzania życiem. Paradoksalnie jednak poprzez sprowadzenie życia wszystkich kobiet do wspólnego mianownika, "Pierwszy krzyk" wyraźnie podkreśla cywilizacyjne różnice. To, co dla jednych jest fanaberią, dla innych jest życiową koniecznością. Oto oglądamy Kanadyjkę, która postanawia rodzić siłami natury bez udziału lekarzy, poza szpitalem położniczym. Może sobie na to pozwolić. Jej decyzja wynika z jej widzimisię, ale w pogotowiu ma telefon i możliwość szybkiego zamówienia karetki. Na taki luksus nie mogą sobie pozwolić bohaterki z Indii czy Maghrebu. One rodzą bez obecności lekarza, bo nie mają innego wyboru. Nie mają też szans na pomoc w przypadku komplikacji. Inny przykład. Kobiety w Japonii ćwiczą się przed porodem, 'sprzątając' dom. Napisałem 'sprzątając' w cudzysłowie, ponieważ ich czynność nie ma nic wspólnego ze słownikową definicją tego słowa. Imitują czynności gospodarcze, bo taka jest filozofia szkoły rodzenia. Tymczasem Indianka z pewnego plemienia południowoamerykańskiego pracuje naprawdę, niemal do ostatniej chwili. Tak oto "Pierwszy krzyk" staje się fascynującym przeglądem 'dziwactw' i różnorodności współczesnego świata. W sumie jednak "Pierwszy krzyk" okazuje się filmem z niezwykle pozytywnym przesłaniem. Macierzyństwo jest tu czymś cudownym i w zasadzie tylko dwie spośród licznych historii nie kończą się happy-endem. Dokument z całą pewnością pobudzi niejeden zegar biologiczny i może stać się impulsem do decyzji o sprawieniu sobie potomka. Z tego też względu nie jest wskazany dla osób bezpłodnych – a pragnących dziecka – gdyż niestety może rozdrapać niegojące się rany. W świecie zagrożonym przeludnieniem można też się zastanawiać, czy przypadkiem twórcy nie postępują nieodpowiedzialnie, celebrując tak narodziny. Z drugiej strony należy pamiętać, że twórcy są mieszkańcami Zachodu, a współczynnik narodzin u przedstawicieli białej rasy, choćby w Europie, drastycznie spadł w ostatnich dekadach. Można zatem uznać, że film jest obrazem propagandowym, a za holistyczną i chwalebną wymową kryją się bardziej perfidne, wręcz rasistowskie motywy... Podejrzenia o propagandowy charakter dokumentu wspiera także sama konstrukcja filmu. Twórcy korzystają z prostej symboliki, którą powtarzają w kółko, raz za razem. Do tego dochodzi lekko transowa muzyka sprzyjająca indukowaniu idei. Całość ma trochę nachalny charakter łopatologicznego nadużycia. Niemniej jednak z estetycznego punktu widzenia jest to dzieło piękne, zachwycające w podobny sposób jak ponad ćwierć wieku temu "Koyaanisqatsi".
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones