Recenzja filmu

Madryt 1987 (2011)
David Trueba
José Sacristán
María Valverde

Na brzegu wanny

Mimo że film Trueby raz po raz osiada na fabularnych mieliznach, hiszpańskiemu reżyserowi za każdym razem udaje się pchnąć dalej swoją historię. Inscenizacyjnie skromny film to dowód jego
David Trueba stara się, by jego film był jak bokserski pojedynek na słowa, w którym czyste ciosy dosięgają szczęki przeciwnika, a dwóch zawodników raz po raz ląduje na deskach, by dzielnie powstawać do dalszej walki. W "Madrycie 1987" zbyt wiele jest jednak dramaturgicznych klinczów i scenopisarskich niedociągnięć, by przez sto minut utrzymać nas w napięciu. Bokserski pojedynek z biegiem czasu przeradza się we wrestlingowe show, w którym zamiast żywych ludzi mamy teatralne kukiełki.
 
On jest zgorzkniały, ona śliczna. On (José Sacristán) ma brwi Groucho Marxa i twarz smutnego spaniela. Nie ma za to złudzeń. "Nie piszę, żeby mnie czytano, tylko żeby mi płacono" – mówi weteran dziennikarstwa, rozpościerając wokół siebie czar starego zgreda. Od dawna nie odwiedza redakcyjnych murów. Siedzi w kawiarni, przerzuca się docinkami z obsługującym go kelnerem, rozdaje autografy przypadkowym ludziom i odpala jednego papierosa od drugiego. Ona (María Valverde) jest kilkadziesiąt lat młodsza, marzy o pisarskiej karierze, studiuje dziennikarstwo i właśnie oblała jeden z egzaminów. Aby poznać tajniki swej wymarzonej profesji, umawia się na wywiad z dziennikarską legendą. Sęk w tym, że oboje uczestnicy kawiarnianej rozmowy mają różne nadzieje związane z tym spotkaniem: ona chce poznać tajemnice warsztatu, on marzy o zaciągnięciu do łóżka dużo młodszej dziewczyny. Kiedy tych dwoje przypadkowo zatrzaśnie się w małej łazience, rozpocznie się pojedynek dwóch postaw, pokoleń i płci.

Film Davida Trueby przypomina nieco "Rzeź" Polańskiego – oba obrazy łączy dobrze rozumiana teatralność i sposób analizowania struktur władzy i dominacji. Tak jak autor "Tess" Trueba wierzy w bohaterów i opowiadaną historię, zamyka swoje postaci w małej przestrzeni i buduje film na dialogu. To w rozmowie między młodą dziewczyną i starym dziennikarzem odbywa się wojna płci, spotkanie młodości i starości, erotyzmu i śmierci.

Ale w przeciwieństwie do Polańskiego hiszpański reżyser całkowicie wycofuje się w cień, kładąc cały ciężar na barki swych postaci. Traci na tym filmowa dramaturgia – reżyserska abdykacja sprawia, że obraz raz po raz traci tempo, a jego rytm staje się nazbyt przewidywalny. O ile bowiem u Polańskiego sposób kadrowania i montaż opisywały relacje między bohaterami, u Trueby cała opowieść zależna jest od aktorskiej charyzmy, energii i różnorodności. Z tą natomiast bywa różnie. O ile José Sacristán jako wyprany z życia pismak wydaje się uroczy przez pierwszych kilkadziesiąt minut, wkrótce stacza się w stronę konwencjonalności, a ekranowy czar i uroda Maríi Valverde czasem przestaje działać.

Mimo że film Trueby raz po raz osiada na fabularnych mieliznach, hiszpańskiemu reżyserowi za każdym razem udaje się pchnąć dalej swoją historię. Inscenizacyjnie skromny film to dowód jego reżyserskiej odwagi. Twórca "Żołnierzy Salaminy" nie boi się ostentacyjnej ascetyczności. I choć na ekranie widzimy czasem reżyserską niepewność, "Madryt 1987" mieści w sobie zaskakująco wiele: opowieść o politycznym przełomie, Hiszpanii po Franco, końcu historii i dwójce ludzi toczących między sobą erotyczno-światopoglądową wojenkę. Całkiem sporo jak na tak skromny, niepozorny film.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones