Neptunia na pół etatu

„Hyperdimension Neptunia Re;birth 3: V Generation” to korona stworzenia w autoironicznej serii erpegów boleśnie punktujących rynek gier. Zapomnijcie o rewolucji, to kolejny, rzetelnie wykonany
Hyperdimension Neptunia Re;birth 3: V Generation” to korona stworzenia w autoironicznej serii erpegów boleśnie punktujących rynek gier. Zapomnijcie o rewolucji, to kolejny, rzetelnie wykonany remake gry, w której częściej się pracuje, niż bawi. 



Sony, jak wiemy od dłuższego czasu, w ogóle nie dba o Vitę. Na ostatnim E3 temat przenośnej konsoli został potraktowany jak nielubiana przez rodzinę ciotka. Wszyscy wiedzą, że jest, ale lepiej nie mówić o niej głośno. Na szczęście na tę niby wegetującą na peryferiach rynku konsolę wciąż wychodzą gry, w które w życiu nie chciałoby się grać na dużym ekranie. Jedną z takich serii jest wydawana przez ostatnie lata przenośna wersja „Hyperdimension Neptunia”. Trzecia część z podtytułem „V Generation” to z grubsza remake „Hyperdimension Neptunia Victory”. Podobnie jednak jak w przypadku poprzednich odsłon z dopiskiem „Re;birth” i tu poczyniono sporo zmian w stosunku do oryginału. Fani serii odnajdą się w systemie walki i mechanice rozgrywki od razu. Na nowicjuszy czeka przekopanie się przez dość mgliście napisane samouczki, które pojawiają się regularnie przez pierwsze kilkanaście (sic!) godzin gry.



Historia przedstawiona w „V Generation” to mniej więcej te same wydarzenia, które rozgrywaliśmy w „Victory” na PS3. Główna bohaterka, czyli Neptune, zostaje wciągnięta w dziurę między wymiarami i ląduje w alternatywnym świecie… w roku 1989. Wojny konsolowe dopiero się rozpoczynają i konflikt jeszcze nie zaczął eskalować w takim stopniu jak w poprzednich grach i po części też w realnym świecie. „V Generation” traktuje historie prawdziwe jako ledwie pas startowy. Nie liczcie na to, że w grze znajdziemy jakiekolwiek poważne odniesienia do faktycznych wojen konsol. Seria „Neptunia” słynie raczej z niesamowitej liczby sucharów na minutę i wielu mało subtelnych dowcipów oscylujących wokół biustów, budyniu oraz bakłażanów.



Gdy ktoś przyzwyczai się już do takiej stylistyki, będzie łykał czerstwe teksty bez problemu. „V Generation” nie zna jednak umiaru – niemal każda rozmowa bohaterek, nie zawsze zresztą dotycząca głównego wątku, to mała „visual novel”, czyli pół godziny przeklikiwania się przez durnoty, by w końcu dowiedzieć się, o co akurat teraz chodzi. Na szczęście twórcy wzięli pod uwagę granice cierpliwości gracza i za pomocą kwadratu umożliwili pomijanie większości scenek. Niby zaprojektowane było to na potrzeby „New Game+”, ale gwarantuję, że po trzydziestu godzinach spędzonych z „V Generation” palec sam będzie wędrował w kierunku kwadratu na konsoli.



Na szczęście seria „Neptunia” to nie tylko suche historyjki, lecz także dość pracochłonne erpegi. Kto zna japońskie gry tego typu, ten nie będzie zdziwiony, że czasem trzeba spędzić kilka godzin w jednym lochu na poszukiwaniu tego konkretnego przedmiotu. Inny przykład – nie możemy pokonać bossa? Co to za problem. Parę godzin konkretnego grindu i wracamy w to kłopotliwe miejsce napakowani tak, że niemiluch padnie od trzech combosów. Można się nieco oburzać na taki festiwal grindu, ale jest to dość naturalna cecha tego typu gier.

O dziwo po świetnie zaprojektowanym „Re;birth 2: Sisters Generation” twórcy zdołali podkręcić jeszcze bardziej system walki. Chyba najlepszą zmianą jest kompletne przemodelowanie systemu SP, czyli punktów odpowiedzialnych za rzucanie specjalnych zdolności, czarów, ataków EXE Drive oraz zmianę w tryb HDD. Teraz limit owych punktów nie rośnie wraz z kolejnymi poziomami doświadczenia, a zafiksowany jest na 1000. Podzielono go zresztą na cztery segmenty, których liczba jest istotna podczas odpalania np. EXE Drive. SP regenerujemy poprzez atakowanie wrogów bądź używanie specjalnych przedmiotów. Jest to o tyle wygodne, że dość szybko można przywrócić sobie pełny pasek energii. Wystarczy kilka prostych walk stoczyć tylko za pomocą „rush combo”.



Drugą innowacją jest nieco inny system remake’ów. Jak pamiętamy z poprzednich gier, każdy loch może być zmodyfikowany: inne przedmioty, inni wrogowie czy bossowie i tak dalej. „V Generation” nieco upraszcza ten system – do dyspozycji mamy teraz „zmianę” i „wielką zmianę”. Usunięto więc podział na zbieractwo i walki. W menu „Remake” mamy też dodatkową kategorię – nasze bohaterki. Podczas gry (albo zabawy w Stella’s Dungeon) odblokowujemy różne plany, które np. podniosą wydolność naszych bohaterek (HP, ataki), dodadzą ich głosy do menu albo… pozwolą obejrzeć bieliznę. 



Plany znajdziemy podczas eksploracji lochów lub gdy odblokujemy je w liście wyzwań danej postaci. To nowość w serii „Re;birth”, ale nic szczególnego w stosunku do oryginału. Wyzwania obejmują np. ile razy podskoczy postać, ilu zabije wrogów, jak często przyjmuje obrażenia czy ile razy przesiedziała na ławce rezerwowych. Z reguły kolejne stopnie wyzwań to niewielkie bonusy do statystyk, ale czasem trafimy tam na jakiś plan.

Trzecim miejscem, najważniejszym zresztą, w którym znajdziemy plany czy niedostępne gdzie indziej przedmioty, jest znana już z „Re;birth 2” minigierka „Stella’s Dungeon”. I tu podkręcono nieco tę półautomatyczną zabawę w przedzieranie się przez lochy. Różne plenery zamieniono na jedną wieżę, do której plany kolejnych pomieszczeń znajdujemy automatycznie po zaliczeniu poprzedniego zestawu pięter. Tym razem Stella może mieć różnych pomagierów, którzy mają unikalną zdolność obserwacji. Rośnie ona od czasu do czasu i dzięki niej znajdujemy nowe postacie, więcej przedmiotów czy nowe plany. 



Jedynym minusem, chyba już flagowym dla serii, jest kiepska różnorodność lochów, w których będziemy ciężko pracować na kolejne poziomy doświadczenia. Terenów, po których się poruszamy, jest pięć na krzyż i nie pomaga wcale to, że są większe niż w poprzedniej części gry. Szkoda, że twórcy uznali autoironię za najlepszą wymówkę. To, że same postacie dowcipkują na temat kanibalizowania plansz z poprzednich gier, nie oznacza automatycznie, że mamy przyklasnąć z zachwytem temu festiwalowi lenistwa projektantów. Plusem jest natomiast fenomenalna, jak na Vitę, oprawa graficzna oraz ogromna ilość voice-actingu. Jak na grę, której linie dialogowe byłyby grubsze od całego cyklu powieści Marcela Prousta, jakiekolwiek kłopotanie się z nagrywaniem głosów zasługuje na pochwałę.



Hyperdimension Neptunia Re;birth 3: V Generation” to ostatni już remake na Vitę. Nowa odsłona (Victory 2) ukazała się już w Japonii na PlayStation 4. Zachód musi nieco poczekać na lokalizację, więc przerwę tę można wypełnić pykaniem w „V Generation”. Czasem będzie to wyglądać jak praca, szczególnie przed cięższymi bossami, ale doskonale wypełni nudne, oleiste od upału wakacyjne popołudnia.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones