Recenzja filmu

W imieniu diabła (2011)
Barbara Sass
Katarzyna Zawadzka
Anna Radwan

Nie taki diabeł straszny

Film to ni mniej, ni więcej, tylko fabularna wariacja na temat konfliktu buntowniczek z Kościołem i okupacji kazimierskiego klasztoru.
Polski dystrybutor filmu Barbary Sass (powrót do reżyserii po dwunastu latach przerwy!) ma chyba ambicję wprowadzić "W imieniu diabła" do kanonu polskiego campu. Inaczej nie zapewniałby nas na kinowych plakatach, że "poczujemy Jezusa każdym centymetrem skóry". Ja wprawdzie Jezusa nie poczułem, ale w nastroju byłem co najmniej ekumenicznym – jeśli przyjąć za dobrą monetę potrzebę dialogu z ludźmi, którzy na filmie wieszają psy.

Zaczyna się w jak w horrorze: siostra betanka Anna (ciekawa Katarzyna Zawadzka) budzi się z koszmaru i gania po klaustrofobicznych korytarzach klasztoru, które w obiektywie operatora Wiesława Zdorta przypominają scenografię rodem ze snu szaleńca. Na ścieżce dźwiękowej i w równolegle montowanej scenie szept innej bohaterki – matki przełożonej, która modli się za duszę swojej strapionej owieczki. Ta druga zamieni wkrótce klasztor w arenę szamańskich praktyk i obrócona plecami do kurii zainicjuje nową "wiosnę Kościoła". Ta pierwsza znajdzie się pomiędzy młotem a kowadłem – pragnąc wytrwać w klasztornej egzystencji, zgodzi się na wszelkie upokorzenia i poszuka sensu w szarlatańskich rytuałach. Jest jeszcze władza wykonawcza w postaci przybysza z zewnątrz, ojca Franciszka, który wraz z twarzą Mariusza Bonaszewskiego dostaje w gratisie plakatowy "rys szaleństwa".  

Abstrahując od przemyślanej warstwy wizualnej (świetne, niemal monochromatyczne zdjęcia Zdorta), "W imieniu diabła" jest najlepsze, gdy jego reżyserka stara się nakreślić wielowektorowe relacje między bohaterami: pokazać starcie Anny z matką przełożoną (dobra, choć miejscami nazbyt demoniczna Anna Radwan) i rodzącą się wśród betanek fascynację charyzmatycznym Franciszkiem. Tym bardziej szkoda, że centralny konflikt wypada blado i kreślony jest zbyt grubą kreską. Sass nie rozdziela racji, nie stara się pocieniować bohaterów, ani zrównoważyć ich skrajnych stanowisk. Donośnym głosem opowiada się za szacownym chrześcijaństwem, reprezentowanym przez dobrotliwego księdza z pobliskiej parafii, który paraduje w mundurze Armii Krajowej, mówi o Jezusie skrytym w innym człowieku i kupuje uciekinierce bieliznę w Intimissimi. Perspektywa, że wśród świeżo upieczonych jurodiwych mogła zaistnieć autentyczna epifania, wydaje się dla niej nie do zniesienia. Podobnie jak wizja ostatecznej utraty wiary przez bohaterkę. Nie wystarczy tu moralistyczna formułka, stanowiąca credo filmu: Łatwo dziś o bunt, o wiele trudniej o wierność. Ciężko zaufać też księdzu o dobrotliwej twarzy Mariana Dziędziela, który częstuje Annę krupniczkiem i zapewnia, że "jutro będzie lepi".  
 
Barbara Sass może do woli odżegnywać się od inspiracji autentyczną historią sióstr betanek z Kazimierza nad Wisłą, ale dziennikarze i tak nie dadzą jej spokoju. Jej film to ni mniej, ni więcej, tylko fabularna wariacja na temat konfliktu buntowniczek z Kościołem i okupacji kazimierskiego klasztoru. Świetnie zrealizowana od strony technicznej i na nieszczęście zaprzęgnięta w służbę banalnej tezy o pułapkach religijnego fanatyzmu.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones